przez Mistrz Gry » 16 Sty 2016, o 21:03
Oboje siedzieli przykuci i pilnowani przez jednego z rebelianckich ludzi. Mogłoby się wydawać, że ich los został przesądzony, mimo to oboje siedzieli spokojni. Connie, dlatego, że w głębi duszy liczyła na pozytywne rozwiązanie sprawy, a Quorn, bo najprawdopodobniej nie do końca zdawał sobie sprawę z tego, co właściwie się dzieje. Kobieta była rozdrażniona i choć jako jedyna z trójki nowych towarzyszy Geonosianina traktowała go w miarę przyjaźnie, obecnie była od tej przyjaźni daleka. Nie była zła na robala, po prostu sytuacja była niekorzystna i nie bardzo wiedziała, co mogłoby w tym wypadku zrobić. Westchnęła tylko cicho i spuściła głowę.
Załadunek trwał w najlepsze. Dało się słychać nawoływania z zewnątrz promu, odgłosy ludzi i maszyn. Dwoje więźniów musiało uzbroić się w cierpliwość. Mogło się wydawać, że trwa to niewyobrażalnie długo, w końcu jednak coś zaczęło się dziać. Wołania i zgrzyty ucichły i dało się słyszeć wchodzących po trapi ludzi. Przywódca grupy przeszedł obok niech rzucając jedynie groźne spojrzenie i machnął ręką na resztą. Kilka minut potem wystartowali. Nikt się za nimi nie wstawił, nikt nie próbował ich wyciągnąć ani wytłumaczyć, że zaszła jakaś fatalna pomyłka. Byli więc zdani tylko na siebie.
Wylądowali w hangarze i zostali wyprowadzeni promu. Wcześniej oczywiście mogli pozbyć się swoich hełmów, nie były już potrzebne, ponieważ na statku było powietrze. Nikt się do nich nie odzywał. Patrzono na nich spode łba i obchodzono się z nimi dość szorstko. Connie rozglądała się ciekawie, ale nic nie mówiła. Najprawdopodobniej szykowała linię obrony, mającą na celu szybko wytłumaczyć całe zajście. Zostali zaprowadzeni do jednej z kajut. Było to niewielkie pomieszczenie z dwoma pryczami i małym stolikiem i krzesłami. Surowo i ascetycznie. Nie zdjęto im kajdanek, tylko wepchnięto do środka.
- Niedługo ktoś do was przyjdzie. - szorstko odparł mężczyzna. Będąc bez skafandra można było mu się teraz lepiej przyjrzeć. Był dość dobrze zbudowany, z bardzo krótko ściętymi włosami, po wojskowemu, a do tego co najmniej tygodniowy zarost. Stalowy wzrok mówił jasno, że dla wrogów nie ma litości. Opuściła kajutę, a ta z sykiem się zamknęła. Dało się słychać głosy z zewnątrz, najwidoczniej stał tam strażnik.
Siedzieli i czekali i nie mieli pojęcia, co się z nimi stanie. Nie musieli jednak długo czekać, ponieważ już po kilkunastu minutach drzwi kajuty ponownie się otwarły i weszły przez nie dwie kobiety. Jedna w średnim, druga w nieco starszym wieku. Obie się lekko uśmiechały, ale uśmiechy te zaraz zniknęły. Sprawa ta była poważna. Tuż za nimi pojawił się dobrze znany im mężczyzna.
- Więc to są ci szpiedzy, o których mówiłeś, Kyle. - odezwała się młodsza z kobiet.
- Tak, byli w ładowni, gdy tam przylecieliśmy, choć kapitan "Orietation" zapewniał, że w czasie załadunku obecni będziemy tylko my oraz dwójka wybranych przez niego ludzi...
- To był przypade... - zaczęła Connie.
- Zamknij się, nikt nie pyta cię o zdanie! - warknął Kyle.
- Spokojnie, bez nerwów. Kyle, proszę cię wyjdź, same z nimi porozmawiamy i się wszystkiego dowiemy.
Mężczyzna chciał zaprotestować, ale w końcu ustąpił pod naciskiem obu pań. W kajucie został więc Quorn z Connie oraz dwie tajemnicze kobiety.
- Jestem kapitanem tego statku. - zaczęła mówić młodsza z kobieta o lazurowych oczach i krótko ściętych czarnych włosach. - I jestem odpowiedzialna za wszystko, co jest z tym statkiem związane. Moi ludzi spotkali się z ludźmi kapitana Vansa w konkretnym celu, w umówionym miejscu i z konkretnym planem. Wy niestety do tego planu nie przystajecie. Tak więc chce wiedzieć, co tam robiliście, jak trafiliście na statek i jak się znaleźliście w ładowni, akurat w tym czasie, w którym was tam być nie powinno. Zrozumcie, to kwestia bezpieczeństwa. Nie, nie ty moja droga, najpierw chciałabym się dowiedzieć, co ma do powiedzenia twój kolega, bo to on narobił najwięcej zamieszania, proszę cię Geonosianinie, wypowiedz się. Jasno o i konkretnie.
Connie nawet nie zdążyła się odezwać, a została uciszona. Cały jej plan wzięcia na barki trudnej rozmowy wzięły w łeb. Spojrzała na Quorna i westchnęła. To będzie trudna rozmowa.
Druga z kobiet stała przy drzwiach kajuty. Nie odezwała się ani jednym słowem, ale przyglądała się dwójce bardzo uważnie. Miała w sobie coś niezwykłego. Promieniował od niej spokój i coś... coś trudnego do uchwycenia. Swój wzrok skupiła na Quornie.
- Jak to zabrali?! Jak to, do jasnej cholery, ich zabrali?! - krzyk Derika było słychać na całym transportowcu. - Jak to jest w ogóle możliwe?! Co wy tu do kurwy nędzy wyprawiacie?!
Rosły Twi'lek aż trząsł się z wściekłości. Ron nawet nie próbował go uspokajać, sam również był na skraju wytrzymałości nerwowej. Właśnie dowiedzieli się od kapitana, że Connie i Quorn, nieszczęśliwym zrządzeniem losu trafili na drugi statek w roli więźniów.
- Spokojnie, sprawa się wyjaśni. Zaistniały pewne niepokojące okoliczności, a wasi towarzysze znaleźli się w nieodpowiednim miejscu i czasie. Jak sprawa się wyjaśni, a mam nadzieje, że zakończy się to pozytywnie, wszystko wróci do normy...
- Nie pierdol! Macie nas za durniów? Sądzisz, że jesteśmy ślepi?!
- Derik zamknij się...
- Jesteście jakąś mocno podejrzaną bandą...
- Zamknij się już do jasnej cholery Derik! Nie pomagasz swoimi wrzaskami. Daj nam pomyśleć i uspokój się. - warknął wściekle Ron.
Kapitan Vans uniósł lekko brew, w wyrazie zdziwienia, ale nic nie powiedział. Po chwili podszedł do niego jego zastępca i coś mu zaczął szeptać na ucho. Mężczyna kiwnął potakująco głową.
- Mamy sporo na głowie. Załadunek się skończył, ale jeszcze tu pozostaniemy, póki sprawa się nie wyjaśni. Będę was informował na bieżąco, ale do tego czasu proszę, żebyście zostali w swoich kajutach. Koniec rozmowy.
Chcąc nie chcąc musieli posłuchać. Derik nadal marudził, Ron nie mówił nic. Spoglądał tylko uważnie na kapitana, a ten odwzajemnił to spojrzenie. Będą musieli uzbroić się w cierpliwość.