- Dobra, przyklepane - powiedział ich nowo zatrudniony przewodnik i odstawił kufel - Macie zapasy, czy idziemy na zakupy?
Wkrótce znowu znaleźli się na ulicy targowej, tym razem jednak Grognak wskazywał im odpowiednie stoiska i produkty warte zakupienia. Szybko zapełnili plecaki żywnością i gadżetami potrzebnymi podczas wędrówki.
Na ulicach panował względny spokój, jednak każdy dron czy TIE przelatujący nad nimi wywoływał u Saine ciarki na plecach, a u Jacka mimowolną chęć ukrycia się. Hanzo i Locust pozostawali jednak spokojni. Niestety okazało się, że spokój nie był im tego dnia przeznaczony.
Gen'dai, wystający ponad głowami mijanych ludzi, jako pierwszy dostrzegł imperialny patrol. Syknął, skulił się i powiedział:
- Trzech imperialnych przed nami. Sprawdzają dokumenty.
Najszybciej zareagował Ungnaught. Złapał Saine i Jacka za rękawy i pociągnął w najbliższą uliczkę. Skręcili jeszcze kilka razy; raz zostali przyciśnięci do ściany, kiedy w prostopadłej alejce minął ich jakiś żołnierz. Grognak niestrudzenie jednak pokonywał kolejne skrzyżowania, aż dotarli do ślepej uliczki.
- Nie ma przejścia - zauważył, jakże błyskotliwie, Locust.
- Nie dla mnie - rzucił Hanzo - Duży, podsadź mnie.
Gen'dai zrobił z dłoni półkę i bez wysiłku włożył sobie przewodnika na plecy. Ungnaught zręcznie złapał równowagę trzy metry nad poziomem gruntu i, ku zaskoczeniu swoich klientów, wdusił żelbetonową płytę w ścianie. Ukryte drzwi schowały się w bok, a Hanzo wpełzł do środka, rzucając tylko za siebie:
- Niech ktoś stanie na czatach.
Jack wzruszył ramionami i stanął u wylotu uliczki, zbyt zaskoczony, żeby protestować.
Czekanie przedłużało się na tyle, żeby zaczęli się bardziej denerwować. Jack w każdej chwili spodziewał się wybiegającego w ich stronę patrolu, Saine zaczynała wierzyć, że ich przewodnik po prostu zwiał z zaliczką, a Locust... właściwie nie wiadomo było, o czym myśli Locust.
W pewnym momencie Jack usłyszał spod ziemi za sobą głos:
- Czysto?
Mężczyzna mało nie wyzionął ducha. Ostatni raz wyjrzał na ulicę i potwierdził jej pustkę.
Między ziemią a ścianą sąsiedniego budynku, tuż przy wąskim rynsztoku, zauważyli kratkę, a za nią twarz Hanzo. Locus już chciał zabrać się za wyrywanie kratki, ale Grognak otworzył ją od środka. Kratka, jak i kawałek ściany, uniosła się na wmontowanym gdzieś w ścianę siłowniku. Powstały otwór wydawał się na tyle duży, by pomieścić nawet Gen'dai.
- To awaryjne drzwi dla dużych klientów - powiedział Hanzo, kiedy oni po kolei wczołgiwali się do otworu - Niestety, trochę czasochłonne.
Wewnątrz rozpostarło się nad nimi zbiegające się u góry sklepienie, natomiast przez środek posadzki biegło szerokie zagłębienie. Całość wyglądała jak położona na boku puszka, albo...
- Ściek? - zapytał rozczarowany Jack.
- Nie ma co wybrzydzać, mości książę - odparł Grognak, wyjmując latarkę - Po pierwsze, to nie obiecywałem ładnych widoków. A po drugie - od dawna nie jest używany. Ostrożnie na niektórych zakrętach, grubi mogą się zaklinować.
- Nie widzę tu grubych - mruknął Gen'dai.
Dalej szli w ciemności. Maszerowali długo, otoczeni przez zaokrąglone ściany. Skręcali w mniejsze lub większe odnogi i "dopływy"; czasem korytarze robiły się węższe i Locust był zmuszony iść bokiem. Gen'dai jednak nie narzekał, tylko wytrwale brnął przed siebie, twardo zaprzeczając faktowi swoich rozmiarów.
Saine była bliska zauważenia na głos, że jak na razie wcale nie schodzili niżej, w pewnym momencie jednak, zanim zebrała się na odwagę, Hanzo zatrzymał się gwałtownie.
- Jesteśmy - mruknął.
Stali na brzegu ogromnego otworu, którym prawdopodobnie nieczystości spływały niżej. Było zbyt ciemno, żeby dostrzec, gdzie jest dno, wszyscy byli jednak pewni, że głębokość to przynajmniej jakieś kilka sekund wolnego spadania.
Hanzo poprowadził ich wokół otworu, aż dotarli do dwóch durastalowych wsporników wbitych w grunt i ścianę przy krawędzi. Do wsporników były przywiązane grube, wytrzymałe liny z jakiegoś syntetycznego materiału. Saine rzuciła okiem na węzły, słusznie zgadując, że to od nich będzie zaraz zależało ich życie, pętle wyglądały jednak na solidne i fachowo zawiązane.
Grognak rozdał im szelki z karabińczykami i poinstruował, jak je założyć. Domyślili się, że musi to być stała trasa przewodników i że każdy z nich ma przygotowany sprzęt dla swoich klientów. Nie dało im się odmówić pomysłowości w unikaniu wścibskiego wzroku aparatu władzy.
Liny były dwie. Hanzo pokazał wszystkim dokładnie, co mają robić, po czym przypiął siebie i Saine jako pierwszych. Zaufał, że Locust i Jack poradzą sobie sami, po czym rozpoczął razem z kobietą powolny zjazd w dół.
Następne minuty Saine wrzuciła do teczki tych najgorszych w życiu. Otaczała ich ciemność, bo latarkę Grognak zaiwesił u pasa i snop światła padał na dół. Kela obserwowała kątem oka swojego przewodnika, a ten powolnymi ruchami wybierał linę i krok po kroku schodził niżej. Saine z każdym ruchem miała wrażenie, że lina pęknie, albo że ona sama starci równowagę; w pewnym momencie, zmęczona stresem i wysiłkiem fizycznym, gotowa była wpaść w panikę, ale wtedy dotknęła tyłkiem ziemi.
- Witamy w Podmieście - szepnął Hanzo - Panowie, wasza kolej!
Niedługo potem Jack przeżywał prawie to samo, co Saine. Jedynie opanowanie i szkolenie sprawiły, że w ogóle zaczął opuszczać się w głąb jądra ciemności.
Locust natomiast poradził sobie zaskakująco dobrze. Saine i Jack bali się, że uprząż nie utrzyma olbrzyma, ale i lina, i oplatające ich korpusy paski okazały się nad wyraz wytrzymałe. Gen'dai bez strachu znalazł się zatem na niższym poziomie Taris.
- No dobrze - powiedział przewodnik, pakując uprzęże do swojego plecaka - Na dzisiaj starczy tych przygód. Tu jesteśmy bezpieczni, więc korzystajcie ze spokoju. Wezmę pierwszą wartę i sprawdzę, czy wszystkie przejścia są zaczopowane. Nie chcielibyśmy przecież obudzić się w objęciach rakghuli, he, he.
Ungnaught odszedł w ciemność z latarką, pozostawiając im rozbicie tymczasowego obozu.
Kliknij, aby zobaczyć wiadomość od Mistrza GryMożecie ograć scenę rozbijania obozu, kolacji, ewentualnie wart. Jack możesz składać swoją zabawkę, masz na to całą noc. Pogadajcie, odpocznijcie itp.