Siedział w kokpicie, gdy statek wyskoczył z hiperprzestrzni. Tunel skurczył się nagle do rozciągniętych kresek, które znowu stały się odległymi punktami na czarnej plamie kosmosu. Byli w nieznanym mu systemie, uciekając przed pościgiem.
Wpisywał dane potrzebne do przekazu. Wielokrotnie szyfrowany przekaz, na bezpiecznym paśmie. Dokładnie przestudiował nadchodzące wyścigi, wybór toru oraz pory wyścigu. Wybrał niziny z umiarkowaną pogodą, ludzkiego pilota o koreliańskim pochodzeniu z drużyny Blue-Space Drag1. Nie była to zbyt dobra ekipa, cechowała się niemal szaleńczym zapałem i ledwo utrzymywali się na powierzchni. Właściwie to ścigali się od trzech sezonów, co robiło z nich świeżaków. Godzina, wybór toru startu oraz suma były inną kwestią. Dwie ostatnie cyfry godziny oraz dwie pierwsze sumy były koordynatami. Godzina spotkanie była ustawiona tak, aby współgrała z ich skokami oraz manewrami. Stawienie na koreliańczyka oznaczało jedno - pali się nam przy dupie, działamy szybko. Co innego opisuje lepiej tych ludzi?
Zmierzali na Ossus.
Wysłał transmisję. Chwilę siedział jeszcze w fotelu, wgapiając się w przestrzeń. Zin pojawiła się nagle, zaczynając swój słowotok. W innym wypadku, jego mięśnie zareagowałby automatycznie i obezwładniłby ją w kilka sekund, prawdopodobnie zabijając na końcu wibronożem, ale Zin to był inny przypadek. Przede wszystkim nie była wrogiem. Ponad wszystko obecność pani doktor była mu miła.
Słuchał jej monologu i krótkiej wymiany zdań z BOBem, nie rozumiejąc nic z specyficznych słów jakimi się wymieniali. Nie musiał, to nie była jego działka.
**
Wykonali polecenia kobiety, przypinając się do siedzeń. Czekali w milczeniu, pewni tego, że obliczenia doktor są dokładne. Jedyne słowo jakie wypowiedział sierżant to:
- Ossus.
Dla całej sekcji stało się wiadome na jaką planetę i jakie miejsce lecą. Prosto w przeszłość, gdy byli jeszcze Szturmowcami. Ossus podobno była planetą mocowładnych, w zmierzłych czasach. Jako Szturmowiec leciał tam z zadaniem rozbicia wyjątkowo dobrze zorganizowanej grupy buntowników. Byli lepsi niż zwykli piraci czy inne podobne im bandy buntowniczych łachmytów. Do tego stopnia, że posiadali kilka posterunków i małą flotę. Atakowali szlaki oraz transporty, niszcząc wszelkie posterunki Imperium. Miarka się przebrała, gdy rozstrzelali VSD i poczęstowali ISD wiązkami z dział jonowych. Imperium miało wystarczająco dużo danych, by przeprowadzić atak. Tym razem nie zlekceważono buntowników. Dwa ISD rozdzieliły się, atakując wszelkie punkty buntowników. Gveir i reszta sekcji, która w tamtym momencie była w różnych kompaniach i plutonach, byli gwoździem programu - szturmem na bazę. Cały plan ułożył nie kto inny, jak Taynar. Dziesięć lat starszy od Gveira, młody oficer liniowy Marynarki Imperialnej, dowodził osobiście całą operacją. To właśnie wtedy go spotkał. Taynar, będący wtedy kapitanem, osobiście pojawił się w zniszczonej bazie by doglądać efektów oraz sprawdzić czy któryś z buntowników nie został schwytany. To wtedy ich ścieżki przecięły się po raz pierwszy i nie po raz ostatni.