Ruszyli powoli w stronę ciemnego wejścia do wnętrza góry. Rozglądając się po drodze, zauważyli, że pracująca tu ekipa umieściła przy wejściu generatory i podciągnęła od nich kable do oświetlenia zamontowanego wewnątrz. Teraz wszystko było wyłączone lub być może nawet uszkodzone i postanowili na razie nie uruchamiać niczego. Każdy dźwięk lub światło mogło zdradzić w głębokich tunelach ich obecność. Będą musiały wystarczyć im latarki.
Bahgar szedł przodem, ostrożnie stawiając każdy krok na martwej skalnej powierzchni. Wraz z ich zbliżaniem się do wejścia, nasilał się odór śmierci i odczucie wszechobecnego zła, jakby sączyło się to prosto ze skał. Kaleesh zatrzymał się przed łukiem czarnego otworu wejściowego. Chwilę po tym za jego plecami stanęła Zin.
Łowca ruszył dalej, wchodząc w ciemność rozświetlaną tylko światłem latarki. Pani naukowiec już chciała ruszyć w ślad za nim, gdy poczuła pod butem, że na coś nadepnęła. Pełna trwogi oderwała stopę od ziemi, by ujrzeć małą plakietkę. Była to karta identyfikacyjna członka ekspedycji. Plastikowa plakietka połyskiwała w jednym miejscu czipem, prawdopodobnie z danymi osobowymi. Przedstawiała młodą ludzką kobietę. Musiała przyznać, że bardzo ładną. Napis w basicu na plakietce głosił, że była jednym z archeologów przybyłych z ekspedycją. Nazywała się Katrin Meredith. Nagły dreszcz przeszedł po plecach Zin.
Iterra dołączyła do Bahgara w chwili, gdy ten stał już w tunelu, biegnącym do środka góry. Już na pierwszy rzut oka było widać, że został on stworzony rekami istot rozumnych. Być może przodków obecnych plemion chevinów. Tak samo wejście do podziemi. Było łukowo sklepione, wyłożone równo ściętymi blokami jakiegoś jasnego kamienia. Na kamieniach nie było żadnych zdobień, wejście nie wyglądało też na zamknięte żadnymi wrotami czy zasłonięte przez zawalone wcześniej skały. Ściany wyglądały tak samo jak łukowe wejście, które właśnie minęli - wyłożone tym samym, równym jasnym kamieniem. Wzdłuż nich leżały pociągnięte kable energetyczne, a przy jednej ze ścian minęli wyłączony podnośnik magnetyczny. Idąc dalej, dotarli trochę niespodziewanie do końca przejścia. Kobieta stanęła w miejscu, tuż za plecami towarzysza i zapatrzyła się w widok przed sobą. Tunel wychodził na ogromną, sklepioną tak wysoko, że nie było widać jej sufitu, komnatę, wspieraną na dwóch rzędach równie wysokich kolumn. Komnata była tak duża, że nie było widać jej końca, zaś każda z kolumn pokryta była jakimś rodzajem hieroglificznego pisma, mniej więcej do wysokości czterech metrów. Wszystko zrobione było z tego samego budulca, chociaż tutaj, na ścianach, dało się dostrzec ślady i resztki kolorowych malunków. Wszystko to pokryte było grubą warstwą piasku i kurzu, który w niektórych miejscach został już uprzątnięty przez pracującą tu wcześniej ekipę, nim wszyscy zginęli. Po prawej, niedaleko wejścia, którym weszli, był kolejny tunel, do którego także podciągnięto oświetlenie.
Bahgar stał i próbował wyczuć otoczenie. Jednocześnie nasłuchiwał wszelkich niepokojących odgłosów. Na próżno. Zapach tutaj jeszcze silniej przywodził na myśl samą śmierć, zaś ze środka kompleksu nie dochodził nawet najmniejszy dźwięk. Kaleesh podszedł do pierwszych dwóch kolumn. Pokryte były pismem, którego nie rozumiał, ale wszystko wyglądało na bardzo stare. Światło jego latarki nie sięgało ściany po lewej, ani tej z przodu, ale wszędzie wokół mógł dzięki niemu oświetlić sobie pozostałości po pracach archeologicznych. Stół, na którym rozłożono mapy i pisma. Skrzynie z zabezpieczonymi eksponatami. Wszystko to teraz porzucone. Po śladach w kurzu i piasku spostrzegł, że zdecydowanie największy ruch odbywał się od strony wejścia do przodu, wzdłuż kolumn i do prawej ściany, ale nie do tunelu, który mieli teraz obok siebie, ale dalej, wzdłuż ściany.
W tym czasie Zin przyglądała się kolumnom i ścianom w pobliżu. Monumentalna budowla wybudowana wewnątrz sprawiała niemal przytłaczające wrażenie. Trudno było ocenić, czy ktoś wykorzystał naturalne jaskinie, czy całą tą przestrzeń wydrążył. Pewnym było, że samo dostarczenie kamienia, którym wyłożono ściany i który tworzył kolumny, musiało wymagać ogromu prac. Świątynia była stara, miała na pewno kilka tysięcy standardowych lat. Na ścianach pełno było hieroglifów przedstawiających najróżniejsze sceny, wśród których bardzo często pojawiała się postać odziana w coś na kształt czarnego płaszcza. Zazwyczaj dumnie i z wyższością spoglądał na zebrany pod nią tłum istot, które musiały być wiernymi lub sługami.