Opliko stał przy dzieciaku i patrzył, jak ten wciąż i wciąż powtarza uparcie linie dziwnego symbolu. Zdawało się, że całkowicie zignorował pytania niebieskoskórego. Wciąż zajęty swoimi rysunkami jedynie przesunął się na miejsce obok, gdzie miał ostatni wolny kawałek przestrzeni. Nie odpowiedział na zadane pytania, ani nie odezwał się żadnym innym słowem.
W ciszy oczekiwania, jaka panowała w sali wśród zebranych, słychać było tylko szamotanie się przypiętego do łóżka chłopaka. Dopiero teraz Opliko zobaczył, w jak złym stanie są wszystkie dzieciaki. Będąc bliżej widział wyraźnie ich wychudzone ciałka i zapadłe twarze, ręka chłopaka który wciąż rysował drżała za każdym pociągnięciem flamastra. Liczne siniaki i dziwne rany, jak po porażeniach lub przypaleniach co chwila było widać spod szpitalnej koszuli. Włosy, mimo że umyte i uczesane, były jakieś poskręcane i zniszczone. Martwa cisza, jaka panowała w sali i załamanie dorosłych na widok dzieci, tylko pogłębiały obraz grozy i rozpaczy.
W pewnej chwili ręka chłopca zadrżała mocniej, w połowie rysowanego kolejnego symbolu. Chłopiec odwrócił się w stronę chissa, spoglądając na niego swoją wynędzniała twarzyczką. Przez krótki moment Opliko miał wrażenie, że w jego pustych oczach na moment dostrzegł iskrę życia. Życia przepełnionego bólem i cierpieniem, jakiego nie sposób wytłumaczyć. W tym samym momencie usta chłopca poruszyły się ledwo, choć nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Opliko patrzył na poruszające się ledwo usta, które bezdźwięcznie ułożyły jedno słowo.
Pomocy...
I świat ogarnęła ciemność. Opliko poczuł, jak jakaś ogromna siła szarpie jego ciałem i odlatuje w tył, uderzając w jedno z łóżek. Wcześniej jednak jego umysł coś wyrwało do przodu. Tak tylko potrafił określić to dziwne uczucie. Poczuł ból, strach, złość i jeszcze więcej bólu. Z ciemności wyłonił się powoli obraz jakiegoś dziwnego lasu. Opliko stał na małej polance, tuż przy ścianie lasu. Wysokie powykręcane drzewa o czarnych liściach stanowiły niemal nieprzerwaną zaporę dla wątłego światła sączącego się z nieznanej gwiazdy. Kora, tak samo jak wszystkie mniejsze rośliny wokół pokryta była jakaś czarną mazią, rośliny wydawały się na wpół martwe. Pod stopami czuł chrzęszczące szczątki... czegoś. Wokół niego, mniej więcej do kolan wiły się pasma zimnej mgły. Ogarnęło go uczucie jeszcze silniejszego strachu, którego źródła nie mógł określić. W końcu w panującym mroku spostrzegł kucającego przy ścianie drzew chłopca. Był równie wymizerniały jak w rzeczywistości, ale patrzył się na niego wielkimi, świecącymi w mroku oczami. Chiss, pchany jakąś dziwną siła, podszedł do chłopaka, ale gdy tylko wszedł w zasięg słuchu, ten krzyknął do niego "uciekaj!" i rozpłynął się niemal w jednej chwili w powietrzu. Gdzieś za plecami rozległ się przerażający wrzask. Wrzask czegoś złowrogiego i nienazwanego, a pośród liści rozległ się ponury szmer. Martwa ziemia pod jego stopami zaczęła się trząść...
***
- Ja wiem i ty wiesz, ale do ludzi, którzy martwią się o swoje dzieciaki, w tym momencie nie liczy się raczej nic poza nimi. Twoje argumenty są słuszne, ale ciężko przekonać do nich ludzi naprawdę zrozpaczonych. Nie wszyscy spokojnie będą siedzieć na miejscu, czekając na pomoc, gdy ich świat się wali. Masz jednak słuszność, że do tej bazy trzeba podejść po cichu i wierzę, że w takim wypadku twoje sztuczki nam w tym pomogą.
Major otworzył drzwi, za którymi zobaczyli opartego o przeciwległą ścianę Jeersa, czekającego aż wyjdą. Major gestem wskazał Stardustowi, by wyszedł, po czym dołączył do niego i swojego podwładnego.
- Jeers, znajdź mi czterech najlepszych ludzi i przyprowadź ich do mnie za godzinę. - Jeers bez słowa kiwnął głowa i odszedł. Widać wciąż zbyt zdenerwowany, stwierdził, że zajmie się wypełnianiem rozkazu, próbując się opanować. - Chciałbym pana zaprowadzić jeszcze do tych dzieciaków, które udało nam się uratować. Były przetrzymywane i torturowane, więc być może wiedzą coś o całej tej placówce. Niestety nasi lekarze byli bezsilni i nie udało im się do nich dotrzeć. One... z resztą sam pan zaraz zobaczy.
Ruszyli korytarzami do jednej z jaskiń, która została wydzielona i przeznaczona na pomieszczenie szpitalne. Jednak gdy szli, w pewnym momencie, gdzieś z przodu rozległ się potężny huk eksplozji, a podziemną kryjówką wstrząsnęło. Chwile potem za zakrętem na końcu korytarza dostrzegli końcówki jęzora ognia wybuchu. Major pognał do przodu, Stardust zaraz za nim. Gdy dotarli na miejsce, zobaczyli mrożący w żyłach obraz. Doświadczony wojskowy stanął niemal w miejscu, w pierwszej chwili nie wiedząc, co robić. Pomieszczenie szpitalne wyglądało niczym pole bitwy. Ściana i drzwi, którymi zostało odgrodzone zostały wyrwane z potężną siłą, wokół leżały poskręcane szczątki łóżek i palące się ciała nieprzytomnych ludzi. Ci, którzy jej nie stracili tarzali się w płomieniach, wrzeszcząc z bólu. W dalszej części, osłoniętej przed wybuchem kolejną ścianą, Stardust dostrzegł wciąż stojące na nogach osoby. Dwie z nich rzuciły się jednak sobie do gardeł, trzecia dopadła do nich dźgając ich czym popadnie, sama będąc okrwawiona nie tylko ich krwią. Pośród tego zobaczył też niemal wszystkie powierzchnie nie zniszczone wybuchem wymalowane jakimś powtarzającym się symbolem. Rysunek nabazgrany był niewyraźnym rozdygotanym ruchem dziecięcej ręki i przedstawiał coś, co mogło być symbolem Imperium. Na nim natomiast nakreślone były trzy poskręcane ze sobą w charakterystyczny sposób linie, tworzące dziwny wzór na tle symbolu Imperium. Nie układały się w żaden geometryczny kształt, z pozoru trzy miejsca, w których się skręcały, były zupełnie przypadkowe. Istny obraz szaleństwa.
Na samym końcu, pomiędzy oparami gryzącego dymu spalenizny, spostrzegł leżącego i rzucającego się w drgawkach Opliko. Chiss leżał przy jednym z dzieciaków, który malował na nim własnie kolejne z tych dziwnych symboli, zupełnie nie zważając na otaczającą go sytuację. Obok nich stał drugi chłopiec, wpatrzony beznamiętnym wzrokiem w walcząca trójkę. Pod ścianą siedziała jeszcze w bezruchu mała dziewczynka. Także wpatrzona była w swoich rodziców. nie wykonywała jednak żadnego ruchu, a jedynie po jej małej wyniszczonej twarzyczce ściekały gęstym strumieniem łzy.