Nadszedł czas by ruszyć na misję. Stawką było zdobycie potencjalnej bazy dla będącej jeszcze w powijakach Rebelii. Quade nie zabierał ze sobą więcej niźli zwykle. WESTARy spoczywały w kaburach, miecze świetlne schowane były na swoich miejscach. Caleb w towarzystwie oddziału Brimlocków i Kersta z obstawą droidów BX zaokrętowali się na pokładzie niewielkiej Agavy. Ich pojawienie się na pokładzie jednostki wyczerpało całkowicie wolną przestrzeń, którą oferowała. Było ciasno dla wszystkich, jednakże podróż nie trwała aż tak długo ażeby niedostatek wolnej przestrzeni stał się znaczącym problemem.
Caleb na czas lotu w nadprzestrzeni postanowił zająć się czynnością, którą zaniedbywał od dłuższego czasu. Choć przy nadprogramowej ilości pasażerów, mężczyźnie udało się odnaleźć odrobinę wolnej przestrzeni. W pierwszej kolejności zajął się swoimi mieczami świetlnymi. Siedząc na zimnych płytach pokładu zajął się przeglądem obu mieczy. W pełnym skupieniu połączył się z Mocą, długie godziny medytując ażeby przez jego aurę nie przepływały żadne zakłócenia. Po kolei eliminował załamania w przepływie Mocy, wygładzał linie, prostował uskoki, rozplątywał skrępowane ścieżki. Gdy Moc przepływała przezeń bez żadnych zakłóceń, delikatną sugestią myśli sięgnął naprzód unosząc w powietrze dwa symbole Jedi, które miał ze sobą już dziesiątki lat. Oba miecze zawisły na wysokości twarzy byłego pirata. Nie patrzył a widział, nie dotykał a czuł. Z pietyzmem rozpoczął proces zwalniania kolejnych połączeń rękojeści, po kolei rozbierając na czynniki pierwsze miecze. Badał każdy element, jego strukturę, usuwał mikroskopijne zabrudzenia, szukał mikropęknięć. Po jakimś czasie wokół ciała mężczyzny lewitowały wszystkie części składowe jego broni z kryształami w centrum. Na nich właśnie skupiała się teraz cała uwaga Caleba. Podobnie jak wcześniej z Mocą, teraz z kryształami, na powrót synchronizował się Jedi. Kryształy wirowały raz wolniej, raz szybciej, niezależnie od siebie, by wreszcie zwalniać swój ruch, powoli, sukcesywnie, dopasowując się pierwszy do drugiego, drugi do pierwszego by wreszcie skomponować się z aurą Quade'a. Proces dobiegał końca. Milczący i pozostający od wielu godzin w bezruchu Caleb, poruszył się wreszcie - wyciągnął przed siebie ręce by oszczędnymi ruchami dłoni na powrót zacząć komponować swoją broń. Części składowe zawirowały wokół własnej osi by chwilę później zacząć łączyć się ze sobą. Pula części powoli acz sukcesywnie zaczęła się kurczyć łącząc w całość. Każda zbadana część wróciła na swoje miejsce, kryształy zajęły swoje miejsca w układance, całość została zamknięta w rękojeściach, by wylądować w dłoniach właściciela. Dopiero teraz Jedi pozwolił sobie na otwarcie oczu i głębszy oddech. Dla potencjalnego obserwatora, nic się nie zmieniło, dla Quade'a, zmieniło się wszystko. Kciuki wcisnęły aktywatory by uwolnić dwa słupy energii. Zielono-niebieska aura w połączeniu z delikatnym pomrukiem zalała niewielkie pomieszczenie. Jego miecze na powrót były w nienagannym stanie, na powrót zsynchronizowane z właścicielem.
***
Wiele godzin później Caleb stał na mostku Agavy. Gęste pole asteroidów uniemożliwiało skuteczną nawigację poprzez nadprzestrzeń, toteż ostatni etap podróży musieli pokonać na silnikach podświelnych. Niewielka jednostka sprawnie manewrowała z sukcesem unikając kolizji. Pilot był dobry, chociaż w jego aurze wyczuć można było napięcie. Caleb poprzez Moc przelał odrobinę swojego spokoju. Długo medytował ażeby być w pełni przygotowanym do misji. Teraz robił użytek z Mocy płynącej przezeń spokojnym potokiem. Lekki dotyk myśli dodał pewności w ruchy szypra okrętu. Były pirat asystował też nawigatorowi, wprowadzając drobne korekty kursu, wyznaczając bezpieczną ścieżkę poprzez gęstwinę asteroid, na równi czerpiąc ze swojej mapy jak i z podszeptów Mocy. Pilot raz po raz reagował na zmiany kursu, od czasu do czasu wykonując bardziej gwałtowny manewr ażeby uniknąć zderzenia i przedwczesnego zakończenia ich misji. Mistrz Jedi nie miał zamiaru do tego dopuścić. Sukcesywnie posuwali się do przodu, unikając tych dużych, rozbijając o tarcze te malutkie kosmiczne kamienie. Nie otrzymali raportu o osłabieniu tarcz czy przebiciach pancerza. Moc była z nimi. Przebijali się do serca pola, gdzie według danych Caleba powinni odnaleźć stocznie Barona.
- Sir, skanery odbierają słaby odczyt generatorów energii - zameldował operator czujników. To był dobry znak - oznaczało to, że na pewno coś odnajdą. Agava zbliżała się do swojego celu z każdą chwilą - przez iluminator, w gąszczu asteroid, wprawne oko mogło dostrzec zarysy kształtu, który wyróżniał się na tle przestrzeni. Obiekt ten rósł z każdą minutą, by dobrą godzinę później ukazać już więcej szczegółów. Nim jednak komukolwiek udało się przyjrzeć dokładniej stoczni ta zniknęła. Dosłownie.
- Sir! Stocznia... zniknęła! - krzyknął zdumiony operator czujników. Nie on jeden był zdziwiony.
- Silniki stop - mruknął Caleb. Chociaż nie był oficjalnym dowódca jednostki, pilot zastosował się do rozkazu. Agava wytraciła prędkość, nim to jednak nastąpiło Jedi rozszerzył swoje postrzeganie w Mocy. Nie był ekspertem, ale obstawiał zastosowanie jakiego urządzenia maskującego. Potwierdzało by to pobieżnie plotki o stygium. Stocznia nie mogła ot tak zniknąć - nie uległa destrukcji, tego można było być pewnym. Urządzenia maskujące mogły zmylić wzrok i czujniki. Jednak Caleb miał po swojej stronie najpotężniejszego sprzymierzeńca w galaktyce. Moc była z nim, a przed nią nie można było się tak łatwo ukryć. Badał przestrzeń wokół ich okrętu. Skoro stocznia zniknęła, ktoś musiał uruchomić systemy maskowania. I tego właśnie kogoś Mistrz Jedi szukał poprzez Moc. Wyizolował płomyki życia członków załogi Agavy i poszedł dalej. Ktoś tam musiał być. Wiedział to. Moc to wiedziała. Szukał w skupieniu przez długie minuty - jego myśli miały po pokonania dużą odległość. Wyczuwał konstrukcję zawieszoną w przestrzeni. Czuł jej ogrom, chłód. Podwoił wysiłek. W głowie budował obraz tego czego nie było widać, jednocześnie szukał drobnego płomyka życia. Musiał tam być. Ktoś. Ktokolwiek.
Był.
- Panie Kerst, proszę przygotować się do desantu. Wchodzimy razem z Brimlockami - mruknął do Paula nadal badając ciemną przestrzeń kosmosu. Nadal starając się zobrazować w myślach niewidzialną stocznię podszedł do fotela pilota.
- Przesiądź się synu, teraz ja poprowadzę - rzucił do pilota. To wykraczało poza zdolności szypra. Z resztą, czy podejście do czegoś czego nie widać nie wykraczało poza umiejętności jego samego? Nie dopuszczał takiej myśli do siebie. Zasiadł w fotelu pilota, uruchomił silniki, rozpoczął podejście.
Moc jest z nim. Moc jest nim. Niemożliwe jest niczym.