Cześć i chwała - tylko te słowa leniwie kłębiły się w głowie Togrutanina siedzącego na starym fotelu wyrzuconym z byle frachtowca niczym na tronie. Dla przeciętnego członka, zwanego w żargonie bojówkarzem, postać ta była teraz tajemnicza w całym swym majestacie - twarz okryta cieniem, dłonie wysuwające się z szerokich rękawów, nogi skrzyżowane ze sobą, w dodatku tutejszą wszechwładzę ciemności niszczyły tylko pojedyncze wiązki światła słonecznego przechodzące przez dziurki w ścianie.
Mamy kreta wśród nas. - padły nieoczekiwane słowa. Grupka osób, nazywana gwardią, skierowała podejrzliwe spojrzenia na nowego mówcę i w okamgnieniu czuć było świeżą chęć krwi. Tymczasem Togrutanin spoczywający na tronie otworzył gwałtownie oczy i zerwał się na równe nogi. Kiedy patrzył pustym wzrokiem na niewyparzonego chłopaka, zaufani spoglądali z otwartymi paszczami, oczekując na rozkaz. Jednakże ten powiedział cicho - Kto śmie burzyć medytację Namredib'a?
Chłopaczek momentalnie, będąc mocno już przestraszonym, zaczął przebąkiwać półgębkiem coś w stylu "przepraszam", a pozostali poczęli uśmiechać się, wietrząc nadchodzącą okazję do spuszczenia łomotu "świeżakowi". Jednocześnie jeden z nich, ten z blizną w kształcie półksiężyca na czole, krzyknął półgłosem - Nieczytali świeży regulaminu? Dostali wy kiedyś w dziób? - zaśmiał się już jakby mając pewność co do losu wątłego chłopaczka. Tymczasem Namredib, schodząc do Togruty z blizną, splunął na podłogę i podrzucił triumfalnie swoją laskę. Dodał tylko enigmatyczne - Wiem.
Tępota szerzyła się wśród jego podwładnych i zdawał sobie z tego doskonałą sprawę. Jednak nie było to wadą, lecz zaletą! Bystrzejszy członek mógłby dojść kiedyś do wniosku, że ich szef, jak na przywódcę ledwie czterdziestoosobowej grupy wie za dużo. Tymczasem tak eliminował chętnych, którzy zdradzali większą bystrość umysłu i przyjmował tylko coś, co nazywał "mięsem armatnim".
- Nie musisz myśleć za mnie, Sigil - wtrącił
- Wiem, przepraszam, panie! - zakrzyknął bliznowaty
- Jednak masz trochę racji, co do preferencji naszego nowego, w gorącej wodzie kąpanego członka - Namredib już zastanawiał się, co z nim zrobić, lecz doszedł do wniosku, że najlepiej będzie go nie karać, dlatego iż tak będzie wdzięczny za ocalenie skóry. Zabójstwo młodego miejscowego przez kogoś innego niż imperialnych mogłoby ściągnąć kłopoty, zaś "zaledwie" pobity zapewne mściłby się. Tak więc rozkazał i zaczął przemawiać z pasją - Stop!? Stop, k**wa! Niech mu włos z głowy nie spada, ale niech wie, że nie ma drugiej szansy, że drugiego razu nie ma! Nie dla nas, wojowników... A ty, Sigil, zwołuj chłopaków. Będzie narada... - i wrócił z powrotem na swój prowizoryczny tron, włączywszy po drodze radio, z którego donośnie wydobywał się głos pewnego Anzata śpiewającego coś w stylu "Miałem trzysta lat, gdy usłyszał o mnie świat..."