przez Mistrz Gry » 19 Sty 2015, o 16:27
Ryan
Na umiarkowanie szpetnej twarzy barmana z miejsca pojawił się uśmiech. Co prawda jedna z konkurencyjnych kantyn spłonęła w kuli ognia, ale całe to późniejsze zamieszanie, łącznie z wiadomościami w Holonecie, odrobinę wystraszyło potencjalnych turystów. Każdy klient był na wagę złota w tych trudnych czasach, więc czym prędzej nalał Ryanowi najlepszego drinka. Na widok kredytów położonych na ladzie, mętne oczy barmana wyraźnie się ożywiły.
- Oczywiście, klient nasz pan. Zawsze kręci się tu co najmniej kilku oszołomów, których podnieca łażenie po samiuśkim dnie. - oznajmił, kręcąc przy tym dynamicznie głową na znak dezaprobaty. - Paru poszło właśnie na takie wyprawy. Zostało tych dwóch. Nie znam się na tym zbytnio, ale ten starszy wygląda na takiego, co niejednego mynocka ustrzelił. Tego drugiego widzę tu dopiero od niedawna, to ciężko coś o nim powiedzieć.
W pobliżu tarasu stał z bronią założoną na ramię względnie młody, jasnowłosy mężczyzna. Jego twarz o różowej cerze i rzadkich wyblakłych piegach, ze starannie przystrzyżonymi wąsikami była tak charakterystyczna, że mogła zastąpić coruscański paszport. Odziany był w ubrani khaki, jakie noszą zawodowi myśliwi – sprane, miejscami poprzecierane ze starości, lecz czyste i świeżo odprasowane, jakby mające potwierdzać profesjonalizm tego, który je nosił. Teraz wpatrywał się przed siebie, lecz co chwila odwracał wzrok na wnętrze kantyny i siedzącego przy stoliku obok staruszka.
Usadowił się on w trzcinowym fotelu, wypełniając go swym krępym ciałem. Siwa, przystrzyżona w szpic broda okalała tłustą twarz pod łysiną świecącą opalenizną. Uważnym, zimnym wzrokiem badał młodzieńca z bronią, jak również wylewał z siebie w jego kierunku nieustanny potok złośliwych uwag oraz opowieści ze swego życia. Tamten zaś zdawał się to wszystko kompletnie ignorować.
- Ano, jesteś jedynie chłopcem-kwiatuszkiem. Śmierdzącym kwiatuszkiem na wypielęgnowanym trawniczku... A katarn bardzo lubi mięso człowieka. – stary kontynuował swój rwany wywód, który zdawał się nie mieć końca. - To dla niego wielki przysmak, tak jak dla ludzi...- tu przez chwilę szukał jakiegoś porównania, ale nie zdołał go znaleźć. - Wszystko jedno. Po prostu wielki przysmak. Więc jak go dopadnie, tak jak mojego byłego wspólnika, będzie się męczyć nawet kilka godzin, byleby się do tego mięsa dorwać. Choć zaraz, zaraz. Z Eticerem przecież się nie męczył. Jednym uderzeniem łapy oderwał mu całą rękę, łącznie z barkiem i połową boku. Biedak przeżył. Jakieś dziesięć sekund.
- Pierdolicie, panie dziadku, skoro tak szybko z nim sobie poradził, to jakim sposobem ty wtedy przeżyłeś? - młody w końcu nie wytrzymał i w wymownym geście popukał palcem w czoło.
- Chciałbyś wiedzieć, co? Może kiedyś ci powiem, kwiatuszku. Ale na razie nie zasługujesz...
Tytus
Kantyna „Rooraaar-bar” nieco odstawała poziomem od pozostałych, ale nawet pomimo dość surowego wystroju, także tutaj – a może przede wszystkim tutaj - spotkać można było zawsze co najmniej kilka ciekawych osobnistości, wśród których przeważały zazwyczaj podejrzane typki spod ciemnej gwiazdy. Potencjalnych klientów z pewnością zachęcać mogły stosunkowo niskie ceny oferowanych tutaj specjałów. Tymczasem barman, jakby od niechcenia, niezwykle powolnym ruchem nalał Tytusowi alkoholu do niewielkiej szklanki, po czym na powrót oddał się swemu ulubionemu zajęciu – zaczął namiętnie wycierać kieliszki jakąś brudna szmatą. Jakby tego było mało, najwyraźniej nie posiadał za grosz poczucia humoru.
- Jawa? Pewnie, że go znam! Pracował u nas ostatnio! - krzyknął, jak gdyby doznał właśnie oparzenia najgorszego stopnia, ale, o dziwo, jego twarz nadal zachowała kamienny wyraz. - Stara, chodź no tu, ale już. Mamy ważnego gościa!
Tytus chciał jeszcze rzucić jakimś żartem, ale niestety nie zdążył. Z pokoju na piętrze wyszła już gospodyni, ubrana w barwną suknię i obwieszona chyba całą swoją biżuterią, a za nią wysypała się gromadka dzieci.
- Pana mały przyjaciel czeka. Wiedział, że pan w końcu przybędzie. - wyciągnęła rękę na powitanie, jednak zobaczywszy zdziwioną minę Polkaya, skierowała niepewne spojrzenie w kierunku swego męża.
- Pan nic nie wie? Imis chce się z panem pożegnać. Tego feralnego dnia wracał z tego zapchlonego burdelu, a ten wariat rozwalił kantynę. Jawa dostał kawałkiem deski, o tak! - barman iście teatralnym gestem przyłożył sobie drewnianą łyżkę do piersi. - Teraz leży tam i nic innego nie robi, tylko sobie gnije. Podobno chce panu coś przekazać przed śmiercią. Stara, prowadź pana na piętro.