przez Ostap Bender » 30 Sty 2015, o 00:08
- Najwyraźniej nie jestem ekspertem w tym temacie. - przemytnik krótkim stwierdzeniem uciął dyskusję o rzeczach należących do Twi'lekanki, choć dobrze wiedział, że gdyby imperialni nie przyłapali go na Taris, to z pewnością już dawno opchnąłby te trefne fanty u pasera za jakąś zacną sumkę.
Również rozejrzał się po najbliższej okolicy, popatrując przez cały czas na Caleba. Wsłuchał się też w zawodzenie wiatru, w szum liści drzew wroshyr, z których drobne kropelki wilgoci skapywały mu prosto na twarz. Ku swemu zdumieniu złowił także zupełnie inny odgłos, przypominający cichy krzyk jakiegoś ptaka, ale zdecydowanie głębszy, bardziej rezonujący. Nastawił ucha i już w następnym momencie krzyk rozbrzmiał ponownie. Wszystko to przypominało mu to nieco dźwięki z jego rodzinnej planety. Na krótką chwilę się zamyślił, po czym skinął głową. Zupełnie podobnie skrzeczy, przeleciało mu przez myśl.
Przy jednym z pobliskich budynków, najwyraźniej imperialnej placówce, stało kilku szturmowców w zielonych zbrojach. Bender, idąc od prawej strony, widział ich z bliska i czuł na sobie ich wzrok. Głowy żołnierzy, zakute w śmieszne oliwkowe hełmy obracały się za nimi bardzo powoli, jak słoneczniki za słońcem, ale najwyraźniej nie byli zainteresowani bliższym sprawdzeniem dwójki mężczyzn. Słychać było jedynie monotonny warkot silnika pojazdu, który naprawiali i tylko czasami głośniejszy krzyk ptaków z gęstwiny. Po drugiej stronie placu siedzieli Wookiee, stłoczeni obok siebie, czerpiąc widać z bliskości pobratymców większe poczucie pewności. Byli nieruchomi i szarzy jak kamienne figury. Swoimi smętnymi postaciami potwierdzali przynależność do tych niegościnnych, nieprzychylnych życiu, mrocznych lasów.
W głowie Bendera zawrzało, a następnie poczuł zakłopotanie. Caleb mówił coś o podróżach w głąb lasu, przewodnikach. Co prawda nie słuchał go zbyt uważnie, chłonąc otaczającą ich przyrodę, a tamten nie proponował jeszcze pościgu za tą nieszczęsną panią archeolog, ale sama koncepcja przedzierania się przez ogromną, gęstą puszczę i to w poszukiwaniu jednej osoby, wydała mu się niedorzeczna. Przecież cała ta planeta jest jednym wielkim lasem, a szukanie w nim jednej osoby, to jak szukanie złotej igły w stogu zwykłych igieł, pomyślał.
Z tych pełnych dramatyzmu rozmyślań dość szybko wyrwało go na szczęście pytanie zadanie przez Caleba. Partnerze. Na dźwięk tego słowa nie mógł zareagować inaczej, jak tylko uśmiechem. Skoro pyta, to znaczy, że moja opinia jest najważniejsza, pomyślał. Uśmiechał się doń najdłużej jak mógł, lub najdłużej jak mu się zdawało, że może, a potem obrócił się i wbił wzrok w lądowisko.
- Popytać można. Popytać zawsze można. - odezwał się w końcu. - Ale nie oddalałbym się zbytnio od lądowisk. Ostatecznie ta panienka na pewno będzie chciała wydostać się z tej planety. Jak na moje, to albo jeden pyta, a drugi czeka i pilnuje. Albo... Albo obaj pytamy, ale mając w zasięgu wzroku stojące tam statki. Jak ci się to widzi, partnerze?
Bender wlepił w Caleba pytające spojrzenie, jednakże nie miał zamiaru czekać na jego odpowiedź - w tym momencie dało o sobie znać wrodzone lenistwo przemytnika. Oparłszy się o drewnianą barierkę i założywszy ręce, stwierdził dobitnie.
- Nie słyszę sprzeciwu, więc postanowione. Ja zostaję tutaj, a ty możesz iść rozpytać miejscowych. Będę miał oczy szeroko otwarte, w razie czego.
GG: 52637894