Nieznajomy nadal trwał nieruchomo. Odwrócony plecami do dwójki mężczyzn, z iście stoickim spokojem oczekiwał decyzji Ryana. W momencie gdy ten nakazał Torkinowi podążać za nim, jeździec odwrócił się, a dostrzegłszy gest, warknął przeciągle coś w swoim języku, po czym pokręcił głową. Torkin wykonał krok wstecz, dając porozumiewawczy znak Ryanowi. Jednocześnie po plecach dziadka przeleciał zimny dreszcz.
- Jedź. - padła komenda, po której nieznajomy trącił katarna piętą i ruszył przed siebie. Nierówne cienie szybkim pędem wymknęły się spod ambony, skoczyły w poprzek polany. Światło księżyców obrysowywało ostro kontury jeźdźców, prowadziło je po otwartej przestrzeni, ale już u wrót puszczy rozstało się z nimi. Tu zasłonięta konarami, leżała głęboka, czarna, ślepa noc. Jedyny wyjątek stanowiły krążące pomiędzy liśćmi pojedyncze światełka, zataczające bez pośpiechu koła jedynie po to, by następnie do siebie powrócić.
Puszcza była tutaj milcząca. Płynęły godziny, jednakże w takich ciemnościach niełatwo zachować rachubę czasu. W końcu udało im się dotrzeć do zbocza wąwozu, które porastało gąszczem traw, krzaków, a także zdziczałych drzew, pozbawionych słońca, wybujałych, ciemnych. Spomiędzy tych drzew sięgała do nich ciemność najgłębsza oraz cichy jak szept łopot liści.
Katarn niemalże położył się na ziemi, a szorując brzuchem po podłożu, zaczął pełznąć w dół. Śliskie, pochyłe zbocze ułatwiło mu zadanie. Nie czynił przy tym najmniejszego hałasu. Za wąwozem był las, ale zupełnie inny niż do tej pory. Wykroty, rozpadliny, doły zarośnięte zielem. Podłoże ustępowało lekko pod łapami zwierzęcia, a minąwszy pień zwalonego drzewa porośnięty brodami mchu, zsunęli się z niego w rozpadlinę pomiędzy dwoma garbami terenu.
Zwierze przystanęło, tymczasem jeździec milczał, pozostając w nieruchomej pozie. Płynęły sekundy, a cisza przedłużała się. Nagle coś zabełkotał, jęknął dziwnym nieludzkim głosem. Odwrócił się gwałtownie i przyłożył Ryanowi palec do czoła.
Zapadła ciemność.
Przebudzenie było bolesne. Przez kilka sekund Ryan nie mógł sobie uświadomić, gdzie jest, jak się tu znalazł i co dokładnie zaszło. Odczuwał dość silne kłucie w ramieniu i biodrze, puls łomotał mu w głowie. Nie potrafił zebrać myśl. Nieznośny ból spowodowany upadkiem przeszył raz i drugi całe jego ciało, lecz szybko zniknął.
Otaczały go niemal pionowe ściany rozpadliny, zaś w niedalekiej odległości rysował się zarys niewielkiego kopczyka. Ryan nie zdążył jednakże bliżej mu się przyglądnąć, bowiem z góry dotarł do niego głos Torkina.
- Jasny gwint, ależ ten kutas pana załatwił szefie! Nic panu nie jest? Poszukam czegoś, co mogłoby posłużyć za linę. Zaraz wracam! - dziadek zniknął równie szybko, jak się pojawił. W tym samym czasie do uszu Ryana dotarło ciche powarkiwanie przypominające mruczenie rozleniwionego, olbrzymiego kota. Wkrótce poczuł też ledwie zauważalne drżenie ziemi.
W końcu z ciemności wychylił się ogromny łeb. Sądząc po jego rozmiarach,
stworzenie miało jakieś trzy, może nawet cztery metry wysokości. Przez chwilę patrzyło spokojnie na intruza, przewracając mętnymi ślepiami, jakby zdumione widokiem człowieka. Wreszcie zaryczało z wściekłością - wydawało się, że od tego ryku aż zatrzęsły się okoliczne drzewa. Z niewielkiego kopczyka całej tej sytuacji przyglądało się zaciekawione młode.