Niemalże w mgnieniu oka cała trójka zdołała zająć odpowiednie pozycje, zaś atmosfera momentalnie zagęściła się niemalże do granic możliwości. Każdy z uczestników wyprawy nerwowo i w dość sporym napiciu oczekiwał na to, co już za moment miało wyłonić się z cienia. Tymczasem Torkin nadal tkwił w swej niezbyt wygodnej pozie, wytężając wzrok. Nieco na prawo od niego rozległ się ponownie cichy skrzek. Powoli zaczynał kojarzyć ten odgłos. Podniósł głowę, a następnie znieruchomiał.
Liście paproci poruszyły się raz i drugi. Po chwili jedno stworzenie ostrożnie wyjrzało spomiędzy zarośli. Było nawet mniejsze, niż początkowo sądził, a przy tym niezwykle wychudzone - gdyby Torkin wstał, sięgałoby mu prawdopodobnie mniej więcej do pasa. Wpatrywało się w niego badawczo swymi wielkimi błyszczącymi oczami, zerkając również od czasu do czasu na Tytusa i Dexa, jakby próbowało ustalić, czy trójka mężczyzn stawić będzie jakiekolwiek zagrożenie. Na lewym boku zwierzęcia dało się zauważyć krwawą ranę – wyglądała na ślad jakiś pazurów. Kilka razy skrzekliwie zapiszczało, jak gdyby chciało odstraszyć Torkina. Ten pozostawał jednak bez ruchu, starając się przy tym nawet głośniej nie odetchnąć.
Natychmiast rozpoznał gatunek zwierzęcia - był to blastail, przedstawiciel kotowatych, występujący dość pospolicie na Kashyyyk, jednak spotykany zazwyczaj w głębszych jego rejonach.
Nie minęło zbyt wiele czasu, a drugi osobnik również zdobył się wreszcie na odwagę i wyszedł spomiędzy zarośli, stając w niezbyt dalekiej odległości od Dexa. Mężczyzna mógł go obejrzeć w całej okazałości. Zwierzę nie było jednak ani zdumiewająco wielkie, ani długie, od czubka głowy do końca dziwacznie zakończonego, grubego ogona miało ono może około półtora metra. Rex nie mógł nie zwrócić uwagi na unoszącą się szybko w rytm oddechów klatkę piersiową. Blastail zamachał w powietrzu ogonem,a następnie pisnął cichutko.
Oba osobniki prezentowały się dość mizernie, poza tym cała ta sytuacja mogła świadczyć o tym, że było to ich pierwsze spotkanie z ludźmi. Najwyraźniej nie miały też zbytniej ochoty, aby na nich zapolować. Blastaile wyglądały, jakby przed czymś właśnie uciekały, a po drodze przypadkowo napotkały Ryana, Tytusa i Torkina.
- Nie prowokujcie. Uważajcie na ogony. - szepnął dziadek. Mężczyźni naprawdę musieli się wysilić, aby dosłyszeć jego słowa. - Cicho i spokojnie.
Tytus zajął pozycję przy drzewie stojącym na lewo od Torkina. Można uznać, że tym razem miał szczęście, bowiem po jego stronie nie wyskoczył żaden przerośnięty kocur - mógł więc spokojnie przyglądać się całej sytuacji. Dopiero po chwili poczuł, że coś chodzi mu po ramieniu... Dwa niewielkie, pomarańczowo-brązowe
żuczki przemieszczały się w kierunku leśnego podłoża, obrawszy sobie ciało Tytusa za swoisty skrót. Już w następnej sekundzie na tułowiu wylądowały kolejne dwa robaczki. Mężczyzna podniósł głowę – ze szczytu drzewa schodziła właśnie cała karawana żuczków, jeden za drugim.
- Nie rusz się! - syknął Torkin, jednak nie miał żadnej pewności, czy Tytus zdołał go usłyszeć. Tym bardziej, że grupa insektów szybkim krokiem zbliżała się właśnie w okolice krocza Polkaya.
Niestety ostrzeżenie nie zdołało dolecieć do uszu Tytusa, który w tym momencie był już zbyt zaaferowany wędrującymi po jego ciele insektami. Jak na złość, coraz więcej i więcej niewielkich stworzonek schodziło z drzewa - najwyraźniej naszła je ochota na wielką migrację. Długie odnóża, w połączeniu z niezwykle ruchomymi czułkami żuczków, które znajdowały się właśnie w okolicy jego krocza, coraz bardziej łaskotały Tytusa. Klnąc sobie coś pod nosem, w dość naturalnym odruchu zaczął więc pośpiesznie strącać z siebie namolne szkodniki.
W efekcie kilka z nich zleciało na ziemię, zaś reszta po prostu zatrzymała się. Zdziwiony Tytus nie miał jednakże czasu na to, by zastanowić się nad ich dziwacznym zachowaniem, bo już w następnym momencie receptory jego organizmu odnotowały serię dotkliwych ukąszeń. Ból zdawał się być nie do zniesienia. Jakby tego było mało, odwłoki żuczków rozświetliły się, tworząc na powierzchni swych chitynowych pancerzyków śliczne, błyszczące pomarańczowym blaskiem wzorki. Myliłby się ten, kto myślałby, że reakcja chemiczna zachodząca właśnie w odwłokach robaczków, stanowiła tylko niewinny pokaz iluminacji. Wręcz przeciwnie, prezentowały one właśnie główny mechanizm obronny.
Ból związany z ukąszeniami był niczym w porównaniu z tym, czego doświadczał właśnie Tytus. Żuczki wybuchały jeden po drugim, każdy z siłą porównywalną do granatu odłamkowego. Te zgromadzone na tułowiu mężczyzny nie zdołały wyrządzić zbytniej szkody, ale ich większe skupisko w okolicy genitaliów, już tak. Szczęście w nieszczęściu, że Polkay stracił w tym momencie przytomność – musiał jednak pożegnać się na zawsze ze swoim penisem i jądrami, które zostały rozerwane w wyniku serii niewielkich eksplozji. Wydał z siebie jeszcze przerażający okrzyk, po czym ciało już nie do końca mężczyzny osunęło się bezwładnie na ziemię. Z otwartej rany zaczynało wypływać coraz więcej krwi.
Blastaile, przerażone wrzaskiem oraz ogólnym zamieszaniem, czmychnęły czym prędzej w gęstwinę. Torkin, przyglądając się Polkayowi, stwierdził z miną człowieka uczonego.
- W tym stanie na zbyt wiele nam się nie zda. Zostawmy go, albo zawróćmy.
Kliknij, aby zobaczyć wiadomość od Mistrza GryPierwszy odpisuje Tytus. Przed odpisem rzuć
kostką.Update:
Jako że Tytus znikł, nie odpisuje na PW i nie rzucił kostką, kończy marnie.