Astad szedł korytarzem w stronę zbrojowni. Hełm kołysał mu się u boku, przypięty do pasa. R7 został w kokpicie, bo Mandalorianin kazał mu przypilnować statku i utrzymywać stałą łączność ze swoim komunikatorem, który schował bezpiecznie do zasobnika w pasie. Komunikator był oczywiście sprzężony z hełmem, żeby nie musieć go zdejmować w celu prowadzenia rozmowy.
Zadaniem R7 było zarządzać Taab'echaaj'la w czasie, kiedy Astad wyruszy na rekonesans. Oczywiście – najemnik nie był zachwycony utonięciem swojego drogiego statku, ale najważniejsze, że był on cały i nieuszkodzony, a odłączane zasobniki można dokupić. Trzeba było działać, natychmiast. Imperium niemal na pewno prowadziło nasłuch radiowy, więc nie było mowy o nadaniu sygnału S.O.S. Pozostawać na pokładzie też nie mógł ani nie chciał. Powinien więc poszukać wyjścia z sytuacji samodzielnie. Po drodze zboczył nieco z trasy i dotarł do najlepiej strzeżonego schowka na pokładzie. Wyjął z niego pamiątkę po Dinu i schował ją do najszerszego zasobnika w pasie, po czym ruszył dalej.
Kiedy dotarł do zbrojowni, wziął plecak, który był koniecznym elementem wielu polowań i załadował do niego po trzy zapasowe ogniwa do każdego pistoletu oraz cztery do karabinu, wszystkie trzy detonatory oraz dwie puste datakarty. Ponadto upewnił się, że przy pasku wciąż tkwi nieodłączny nóż i do lewego uda przymocował drugą kaburę na pistolet. Załadował wszystkie bronie. Do prawej kabury wcisnął WESTAR-a, do lewej DH-17, zarzucił plecak na plecy i założył hełm. Wziął do rąk EE-3 i plastnamiot, po czym wyszedł z pomieszczenia.
Idąc w stronę spiżarni ściszył dźwięki hełmu, aby nie słyszeć tak wyraźnie echa swoich kroków. Tak. Kiedy nie brał udziału w żadnej gwałtownej akcji ani nie przygotowywał się do żadnego zadania, samotność dokuczała kilkukrotnie dotkliwiej. Wywołał komunikatorem R7.
–
Beep beep bop beeeeeep? – zainteresował się droid.
– Nic, tylko sprawdzam, jak się miewasz... – Mando uśmiechnął się smutno pod nosem. – Pamiętaj: cisza w eterze! Kiedy odejdę na więcej niż pięćdziesiąt metrów, nie nadawaj nic do mnie i w ogóle nigdzie. Ale nasłuchuj wszystko i zewsząd. W razie ataku na statek możesz złamać te zasady. Jasne?
Astromech odpisknął coś o tym, że przecież Astad już mu to mówił, a Bat'rai, dotarłszy do spiżarni, zapakował sobie do plecaka racji polowych na dwa standardowe tygodnie. Jak dobrze, że był także aktywnym myśliwym. W innej sytuacji mógłby nie mieć ich tyle na stanie. Kiedy skończył, wrócił do kokpitu i zapatrzył się w wodę za głównym iluminatorem. Najwyżej kilka metrów...
Odłożył plecak, który ważył teraz kilka dobrych kilogramów, po czym szybkim, okrężnym ruchem przyczepił sobie EE-3 do uchwytu na plecach. Nie posiadał zbroi z beskaru, toteż ważyła ona razem nie więcej niż 15-20 kilogramów, a dodatkowo rozkładała się wygodnie na całe ciało, więc była niemal nieodczuwalna. Astad nie był mistrzem pływania ani nic z tych rzeczy, ale jednak Mandalorianie byli najczęściej tymi, którzy traktowali podstawy pływania jak coś równego bieganiu czy walce wręcz – każdy musiał to umieć. Wojownik zarzucił więc plecak na ramię i udał się w kierunku śluzy dokującej. Zatrzymał się jednak w pół kroku i obejrzał jeszcze raz na widok za iluminatorem. Przełączył wizjer na podczerwień. Nie chciał mieć żadnej niespodzianki. Po upewnieniu się, czy jakieś stworzenia znajdują się niebezpiecznie blisko statku, podjął wędrówkę w stronę rękawa dokującego.
Kiedy tam dotarł, oparł plecak o gródź. Przeszedł przez pierwsze drzwi. Później krótkim korytarzem i przez główną śluzę. Zabezpieczył ją, uszczelnił zbroję, ponownie przełączył wizjer na podczerwień i wyjrzał przez małe okienko zewnętrznej śluzy, szukając oznak niebezpieczeństwa. Nie wyłączając modułu podczerwieni, sięgnął do panelu sterującego śluzą. Wiedział, że nie musi uruchamiać odpowietrzania rękawa, w końcu nie był w przestrzeni, tylko pod wodą. Wiedział też, że woda nie powinna w jakikolwiek sposób zaszkodzić elektronice wewnątrz rękawa, odpornej przecież na wiele podobnych zagrożeń. Mgliście zdał sobie sprawę, że wreszcie ponownie odczuwa ten dreszczyk emocji przed akcją. No i super,
kandosii.
Otworzył zewnętrzną śluzę i do rękawa natychmiast zaczęła lać się brudna woda zmieszana z mułem z dna, podniesionym przez upadającego Taab'echaaj'la. Po kilku sekundach Astad wciąż stał w rękawie, ale otoczony litrami wody, których miliony znajdowały się przed nim. Beskar'gam łagodnie ciągnął jego ciało w dół, przez co nie uniósł się niekontrolowanie. Nieustannie obserwował przestrzeń przed sobą, szukając oznak niebezpieczeństwa w paśmie podczerwieni. Na Naboo żyło mnóstwo groźnych stworów, a większość z nich właśnie pod powierzchnią wód. Chociaż, skoro to tylko małe jeziorko, to może nic mu nie grozi. Mandalorianin nie miał ze sobą żadnych dodatkowych zasobników z tlenem, wiedział więc, że zapasowego tlenu starczy maksymalnie na piętnaście minut, a raczej mniej. Nie zamierzał wcale spędzić tutaj więcej, toteż odbił się od podłoża i, cały czas obserwując przestrzeń dookoła w podczerwieni, stylem klasycznym, szerokimi i silnymi ruchami zaczął posuwać się w stronę powierzchni.
Był świadom, że zajmie mu to więcej czasu, niż gdyby zbroi na sobie nie miał, ale był cierpliwym człowiekiem. Zamierzał dotrzeć na powierzchnię, zabezpieczyć perymetr, spleść linę z lian i gałązek w lesie (
shab, gdyby ją znowu kupił po tamtej akcji na Korelii... ale nie miał okazji), i zanurkować z powrotem, jeśli warunki otoczenia by mu na to pozwoliły. Później wystarczyło przywiązać linę do plecaka i plastnamiotu, wypłynąć na powierzchnię i wciągnąć fanty, samemu stojąc na ziemi.
Jeśli to wszystko się uda, co zrobi dalej? Zanim podjął się próby wypłynięcia, zastanowił się nad tym chwilę, siedząc w kokpicie. Wracać do miasta nie było w ogóle po co, bo raczej będą szukać go po drodze aż do tych okolic. W końcu zabił dwóch pilotów. Powrót do miasta był więc ostatecznością. Po sprawdzeniu mapy terenu w holonecie w komputerze pokładowym Astad zorientował się, że w okolicy znajdują się dwa opuszczone miejsca – jakiś pałacyk i niedaleko niego leżące domki mieszkalne. Obie lokacje leżały stosunkowo niedaleko bazy, do której zmierzał, zanim Imperium nie zdecydowało się go bez ostrzeżenia zestrzelić. Zdecydował udać się w okolice tamtych domków oraz pałacyku, aby ostrożnie przeszukać teren i może znaleźć coś lub kogoś, co pomoże mu w obecnej sytuacji. Jeśli nic tam nie wskóra, cóż... Pozostanie mu ostrożnie wrócić do miasta na piechotę... Bardzo daleka podróż, Astad miał nadzieję, że nie będzie do niej zmuszony.