Content

R.I.P.

Virgil Mecetti

Postaci martwe.

Virgil Mecetti

Postprzez Tzim A'Utapau » 18 Maj 2013, o 15:56

Image
Image
Kiedyś myślałem nad zafundowaniem sobie wszczepu. Zrezygnowałem. Podobno można od nich dostać świra.

Virgil Mecetti to sukinsyn. Konkret ten jednak nie powinien mylić czytelnika - to doświadczony sukinsyn, który przeszedł długą drogę w kształtowaniu aroganckiej, antypatycznej osobowości; od rozpieszczonego arystokraty przez gotowego na wszystko chciwca po zdrowego egoistę. Albo inaczej: od niedojrzałego marzyciela przez pogrążonego w czarnej rozpaczy cynika do chłodnego pragmatyka. W zależności od systemu moralnego będzie ofiarą lub winowajcą. Zawsze jednak z dumnie wypiętą piersią.
Zważywszy na to, jak łatwo przychodzi Mecettiemu krzywdzenie myślących istot, niektórzy mogą go posądzić o brak zrozumienia wartości życia. Jest dokładnie na odwrót. Virgil doskonale zna cenę życia - uważa, że jest powszechnie przewartościowane.
Miał zadatki na myśliciela, jednakże tonięcie w intelektualnych labiryntach doprowadzało go zwykle do pesymistycznych wniosków, czy nawet czegoś na miarę kosmicznej depresji, więc dał spokój filozofii. Człowiek potrafi oszaleć, gdy sobie uświadomi ogrom Galaktyki, w której żyje. Virgil był ambitny, ale im więcej wysiłku wkładał w stanie się czymś więcej niż kosmiczny pył, tym boleśniejsze były przebłyski świadomości, że nic nie osiągnął. Postanowił skupiać się na sobie, swoim bezpośrednim otoczeniu i tym, co czeka w następnym układzie słonecznym. Tak jest bezpieczniej dla psychiki. Czasem tylko go poniesie.
To niezdrowa ambicja sprowadziła go na drogę przestępcy i to właśnie ambicja ma mu zapewnić sukces. Wierzy, że wszechświat jest dwuwymiarowy, rządzi nim dualizm, a okiełznanie kosmosu polega na sięgnięciu skrajności. Jednej z dwóch.
Choć nadal nie jest mu obca brawura, zdecydowanie mniej woli wchodzić w konflikty z Imperium niż w przeszłości. Z drugiej strony nigdy nie był krytykiem imperialnego systemu - po prostu uważa, że władza i jego osoba znajdują się po przeciwnych biegunach. Imperium jest legalną władzą, a Virgillini Mecetti jest jej naturalnym rywalem, nawet nie przeciwnikiem. To jak z drapieżnikami w jednym ekosystemie. Różnica polega tylko na skali.
Co istotne, ma także swoje preferencje w przypadku pozostałych galaktycznych frakcji, w ogóle dość ścisłe, w miarę konsekwentne i uporządkowane poglądy - bardzo lubi Huttów, często korzysta z ich słynnej maksymy: jeśli nie my, to ktoś inny, więc dlaczego nie my? Inne stanowisko ma za to względem Czarnego Słońca, z którym nie chce utrzymywać kontaktów inaczej niż przez pośredników. Największą sympatią darzy oczywiście galaktyczną arystokrację.
Jest jedną z niewielu osób w kosmopolitycznym społeczeństwie Rubieży, która nie uznaje Twi'Lekanek za atrakcyjne. Nie rozumie, co seksownego widzą inni w głowoogonach. Po dość pechowych przejściach często powtarza, że żadna kobieta nie jest warta swej ceny, nawet wtedy, gdy oddaje się za darmo.
Nie jest brutalnym automatem, choć tak bywa postrzegany. Przykładem jednego z dziwactw, które zebrane razem komponują charakter, będzie fakt, że nie jada mięsa ssaków i ma ku temu uczciwe uzasadnienie.
Virgil przejął część gadzich zachowań, za co odpowiedzialne było towarzystwo, jakie sobie dobierał. Zatem: kiedy się zezłości, potrafi syknąć jak prawdziwy Trandoszanin, klekoce językiem w chwilach rozbawienia i często oblizuje wargi, zwłaszcza przed rzuceniem kąśliwości.
Niby wyzbył się młodzieńczych złudzeń, lecz wciąż zostało w nim wiele z tapańskiego szlachcica oraz zbuntowanego libertyna. Choć się do tego nie przyzna, nadal bardzo chciałby spotkać gwiezdnego smoka. Nie ma pojęcia, co wtedy zrobi, ale to przecież niczego nie zmienia - marzenie to marzenie.
Image

NIE JESTEM Arkanianinem! Mam pięć palców, do cholery. Jeśli wydłubię ci nimi oczy, nie zostaniesz Miraluką. Łapiesz analogię?

Humanoidalny mężczyzna w górnych granicach standardowego imperialnego wzrostu, czyli ponad sześciu stóp. Słusznej masy, specyficznej żylastej postury, przez grube odzienie sprawia wrażenie długonogiego, niezgrabnego i szerokiego w barach. Porusza się niby leniwy kocur, jakby nie chciał tracić za dużo energii na rutynowe czynności.
Wyraźnie nieprzyjemnie doświadczony przez życie; wygląda na starszego, niż jest w rzeczywistości. Czoło mu się marszczy, a wielokrotnie rozkwaszone w mordobiciu wargi nie potrafią ułożyć w uśmiech inny niż drwiący, fałszywy lub złośliwy. Jak gdyby Galaktyka miała implodować pod wpływem jednego, naprawdę przyjaznego grymasu. Usta Virgila okala siny zarost.
Wypłowiałe, przedwcześnie posiwiałe włosy nosi zaczesane za uszy, bądź pozwala im opadać luźnymi kosmykami. Jedynie brwi zachowały oryginalny pigment, są czarne, acz rzadkie.
Twarz Mecettiego szpeci ukośna blizna zadana klingą świetlnego floretu. Mimo iż mógł ją swego czasu usunąć w korzystnej cenie, nie zrobił tego. Uważa, że blizna dodaje uroku, podoba się kobietom i budzi respekt. Bardziej prawdopodobnym jest jednak, że chodzi o sentyment.
Tylko oczy Virgila są młode. Jasnozielone i nienasycone, mierzą świat z bezczelnym zaciekawieniem. Walczyć na jadowitość spojrzenia mógłby z kryształowymi wężami Yavin.
Ogólna jego aparycja przywodzi na myśl łowców nagród oraz awanturników spoza terenów pod kontrolą Imperium. Jako figura w tle pasowałby do wystroju pałacu jakiegoś Hutta.
Dystynktywnymi cechami Virgila Mecettiego są w istocie te, które działają na inne zmysły niż wzrok. Używa dziwacznych, żrących nozdrza perfum o woni amoniakowo-octowej. Jeśliby jednak ktoś chciał wskazać to, co jest w nim najbardziej charakterystyczne, absolutnie nieporównywalne, będzie to narkotyczny głos.
Image
- Krótki, gruby kożuch w barwie martwych skał Geonosis. Podszyty futrem Wookiech.
- Chitynowa zbroja (kirys). Ponoć z pancerza Killików.
- Spodnie ze skóry Shata. Modne.
- Buty Ubesian. Wygodne.
- Termoochronny kombinezon pod ubraniem. Pozwala zachować ciepło i pozostać niewykrytym dla czujników termicznych oraz podczerwieni.
- Pas szturmowca Imperium.
Parę drobiazgów: dejonizer, komunikator krótkiego zasięgu, chronometr, kilka datakart (astrograficzne mapy), hydroklucz, holoprojektor, stymulanty, aerozol przeciwblasterowy.

Broń
- Świetlny floret. Elegancka, bogato zdobiona replika z wykończeniami z electrum. Została wykonana przez matkę Virgila zgodnie ze wzorcami Tapani. Widnieją na niej godło rodu Mecettich oraz zbiór sentencji w języku Wysokim Galaktycznym. Syntetyczny kryształ dający cyjanową barwę klingi jest jednocześnie niezwykle szczegółową gwiezdną mapą Sektora Tapani. Floret ma ukryty włącznik reagujący na profil biometryczny. Nie jest w stanie go uruchomić nikt poza tapańską szlachtą.
- Zmodyfikowana strzelba marki Arakyd Industries. Virgil zdobył ją na trupie starego trandoszańskiego łowcy i poddał personalizacji za twarde kredyty. Teraz broń służy jako ciężki blaster; jest pieszczotliwie nazywana Asystentem. O ile inne typy broni służą Meciettemu w konkretnych sytuacjach, Asystent jest jego znakiem rozpoznawczym, narzędziem uniwersalnym. I choć znawcy są w stanie wymienić dziesiątki wad blastera, Virgil obala je dwoma potężnymi argumentami: prawą oraz lewą lufą.
- Blaster ogłuszający Merr-Sonn Deck Sweeper. Może i duży, może i nieporęczny, może i ma kiepski zasięg. Ale jak pieprznie, wszyscy przed lufą idą spać. Czyli idealny na abordaże. Zwykle nie nosi go przy sobie.
- Blaster typu Hold-Out Merr-Sonn Q4 Quickfire. Dosłowny as w rękawie. Zamontowany w konstrukcji hydraulicznego wysięgnika na przedramieniu, wskakuje do dłoni po wyprostowaniu ręki i odpowiednim, gwałtownym napięciu mięśnia ramiennopromieniowego. Sama broń ma nietypowe zasilanie, bowiem nie zmienia się jej magazynków. Niewymienna bateria tego nietuzinkowego pistoletu starcza zwykle na 10 strzałów, później trzeba ją naładować poprzez podłączenie przewodu do zewnętrznego akumulatora.
- Tedmodetonator. Sztuk jeden. Tyle w zupełności wystarcza.
- Bicz neuronowy. Bez wątpienia najwredniejsza broń z bogatego arsenału Virgila. Upodobana przez łowców niewolników i sadystów, zapewnia trafionej osobie traumatyczne wspomnienia do końca życia. Z tego powodu jest zakazana na większości cywilizowanych światów. Ten konkretny egzemplarz ma zasięg czterech metrów.

Majątek:
Miałem kiedyś lepszy statek...

- Równe zero kredytów. Wszystko zainwestował w sprzęt.
- Voucher Sektora korporacyjnego na 500 kredytów. Fałszywka, w dodatku średniej jakości. Może komuś uda się go wcisnąć.
- Drobne długi u jednych kontaktów półświatka, u innych parę zaległych wypłat za przysługi.
- Zbiór miniaturowych rzeźb świetlnych. Część jest pamiątką po matce, niektóre to własny wyrób. Zastanawiał się nad ich wyceną, ale nigdy jej nie poznał.
Image
- Chut Chut Watto - Virgil włada biegle czterema językami. Są to: Basic z silnym akcentem regionu Kolonii, huttyjski, Bocce oraz wewnętrzny język BoSS. Ponadto zna podstawy rzadkiego, syczącego języka Kadri'ra, klnie po trandoszańsku i rozumie proste sformułowania droidów w binarnym.
- Spacer - Szwenda się parę lat po Galaktyce, toteż nabył podstawowe umiejętności przydatne w życiu obieżygwiazda. Naprawić czy podregulować urządzenia pokładowe, poruszać się w skafandrze kosmicznym, czytać gwiezdne mapy, szacować w przestrzeni odległości i rozmiary obiektów, rozpoznawać mniej lub bardziej naturalne zjawiska kosmiczne - umie.
- Kadet - Ma za sobą część szkolenia na imperialnego pilota myśliwca. Potrafi wykonywać bojowe manewry w podświetlnej, byłby w stanie także wystartować i wylądować frachtowcem, byle nie za dużym. Zna się na koordynatach nadprzestrzennych, klasach i uzbrojeniu jednostek międzygwiezdnych oraz taktyce walki kołowej, przynajmniej w podstawowym zakresie.
- Kontroler BoSS - To nie tyle umiejętność, co zbiór bardzo praktycznej i dość unikatowej wiedzy. Virgil zna dokładnie procedury kontrolne Biura Obsługi Statków i Spedytorów, metody pracy celników, słabe punkty kontroli lotów oraz szlaki, które bywają rzadko patrolowane.
- Świetlny libertyn - Należał do specyficznej subkultury tapańskich libertynów. Doskonale włada świetlnym floretem, prawdopodobnie jakoś poradziłby sobie także z plastalowym mieczem, choć zmiana rozłożenia ciężaru broni sprawiałaby trudności. Swego czasu był drugim najlepszym szermierzem sektora. Jego styl uległ zabrudzeniu, stracił wiele z finezji. Szlachcic coraz rzadziej ćwiczy, świetlny floret jest dla niego już niemal tylko narzędziem, a nie symbolem - został odstawiony na rzecz dużo praktyczniejszego neuronowego bicza.
- Syn artystki - Zmarnowany talent w dziedzinie rzeźbiarstwa w świetle. Od czasu do czasu jeszcze coś wykona, dla zabicia nudy.
- Człowiek demolka - Choć pełni funkcję oficera broni, wcale nie jest wybitnym strzelcem. Jest dobry, tylko tyle. Nie imponuje ani szybkością, ani celnością, a mimo tego uchodzi za bardzo niebezpiecznego i intuicyjnie budzi w otoczeniu dyskomfort. To dlatego, że walczy nieczysto, a starcie zaczyna już na poziomie psychologicznym. Nie cacka się z honorem, jeśli nie ma pewności wygranej. Lepszemu strzelcowi po prostu wypali w plecy, lepszego szermierza potraktuje granatem. Ma dar w czymś, co można nazwać zabijaniem improwizowanym. Stara się być uniwersalnym, z tego też powodu zapewne na żadnym polu nie osiągnął wirtuozerii; ale też trudno go zaskoczyć. Walka w oczach Virgila to zdobywanie przewagi, więc stara się ją uzyskać między innymi za pomocą gadżetów, podstępem, zastraszaniem i obłudą. A gdy zawodzą tradycyjne metody, jest gotów na najpaskudniejsze oraz najbardziej szalone zagrania, choćby wysadzenie wszystkiego wokół. Poza tym potrafi dać w mordę, dostać, znowu dać. I całkiem to lubi. Jeśli jednak nie będzie akurat miał ochoty na mordobicie, zamiast uczciwie bić się na pięści, wydłubie przeciwnikowi oczy lub skręci mu kark. Bez ostrzeżenia.
Image
Był rok sześćdziesiąty ósmy po bitwie o Yavin. Miły, damski głos rozlegał się w korytarzu.
- Proszę się trzymać białej linii.
Virgil Mecetti stawiał z wolna kroki ku wolności. Nie mógł iść szybciej. Kostki u nóg krępowały mu magnetyczne zaczepy.
- Nie rozmawiać. Nie palić.
Żółta dioda przyprawiła o ból głowy. Denerwowała regularnością błysków. Ciemność, błysk, ciemność, błysk. Nużące.
Strażnik szturchnął go w plecy.
Przekroczyli próg pierwszej sekcji. Gdy tylko minęli strefę zakazów, Virgil zatrzymał się. Wyjął zza ucha papierosa i odpalił go od energetycznej wiązki między kajdankami. Ręce też miał skute.
Strażnik walnął go po raz drugi.
- Nie zatrzymywać się, więźniu 51R617.
Virgil przymknął powieki. Odwrócił się ostrożnie, bardzo ostrożnie. Głupio byłoby zginąć w takim momencie.
- Kogo nazywasz więźniem, imperialny przyjacielu? Przecież ja stąd dziś wychodzę. To ty tu zostajesz.

***


Na lądowisku czekała na niego tylko jedna osoba. O jedną więcej, niż się spodziewał i o dobry metr większa, niż ja zapamiętał.
- Urosłeś.
- Tak - odpowiedział Kadri'ra. - A ty? Zmądrzałeś?
Virgil zastanowił się nad odpowiedzią. Trochę mu to zajęło.

To opowieść o utraconej dumie. Opowieść o wolności. O tym, że w kłopoty wpada się przez kobiety, honor dawno przestał być towarem cenionym, a w Galaktyce ważne są tylko szybkie statki, kredyty i lasery. I że zachody słońca są piękne, kiedy już zdecydują się nastać.

Światło, floret, zmierzch, dzban wina - i tak historia się zaczyna.

W Znanej Galaktyce nie ma chyba większych arogantów niż mieszkańcy regionu Koloni. W tym regionie z kolei nie ma nikogo dumniejszego niż Domy Szlacheckie Tapani. A Mecetti są najbardziej wojowniczymi z nich. Virgil Mecetti zaś był najbardziej buńczucznym z rodu.
Można więc powiedzieć, że był najbardziej buńczucznym z najbardziej dumnych wśród wojowniczych arogantów Galaktyki. Można, tylko że to będzie dziwnie brzmiało.
Na rodzimej planecie, Obulette, z powodu przygaszonej czerwonej gwiazdy zawsze panował zmierzch. Ciepły, metaliczny, krwisty. Na takim tle spędził połowę młodości, drugą połowę zajęły podróże po światach Sektora w ramach odwiedzin innych Domów. Szczególnie lubił stolicę Sektora, Procopię.
Wicehrabina Talla Mecetti, matka Virgila, była artystką, ściślej rzeźbiarką, a jeszcze ściślej rzeźbiarką światła. Jedną z nielicznych osób w Galaktyce decydujących się na najtrudniejsze z tworzyw. Miała wielki talent. W rodzinnym pałacu fruwało świetlne ptactwo, a zamrożone fotony układały się w oblicza tak realistyczne, jak to tylko możliwe w sztuce. Zaprzestała organizowania wystaw na polecenie Imperium, po zaprezentowaniu kontrowersyjnego posągu pewnej alderaańskiej księżniczki. Później, jako osoba niespełniona, przelewała ambicje na syna.
O ojcu nie powiemy ani słowa, ponieważ nie jest istotny dla naszej opowieści.

Głupiś jak pasterz Bantha. Niby dlaczego pacyfiści mieliby korzystać z takiej broni? Pacyfiści nie korzystają z broni, dlatego są pacyfistami. Sądzę, że świetlne florety wynalazł raczej jakiś Mandalorianin. To by do nich pasowało.


Virgil nie był zainteresowany rzeźbiarstwem, za to szybko uległ tapańskiej modzie i idąc za przykładem rówieśników, popadł w nałóg. Nałóg dosyć nietypowy - nielegalne pojedynki na świetlne florety. Zabawa była tym lepsza, że Imperium z bliżej niezrozumiałych przyczyn panicznie reagowało na widok tej, zdawać by się mogło niegroźnej broni. Igranie na nosach oficerów COMPNORu było, zaraz po dworskich intrygach, ulubioną rozrywką mieszkańców Sektora Tapani.
Pojedynki toczyły się za drzwiami zamkniętymi, w komnatach pałaców bądź w miejscach opuszczonych. Złapanie na ulicy oznaczałoby wyrok. Samo posiadanie świetlnego floretu już było biletem do więzienia. Młodzież tapańskiej szlachty prowadziła niebezpieczną grę, jawnie się obnosząc z rękojeściami przypiętymi do pasów. Imperialni oficerowie jednak rozkładali bezradnie ręce - dopóki broń nie była sprawna, nie mogli nic zrobić.
Virgil okazał się urodzonym szermierzem, a ćwiczenia z zakresu rzeźbiarstwa dodatkowo rozwinęły jego talent. Był tak dobry, że inne rody chętnie zapraszały go w gościnę, by w ich imieniu stawał do oficjalnych pojedynków. W całym sektorze był tylko jeden szermierz, który przerastał Virgila sławą. Vivienne z Domu Melantha, córka Wysokiego Lorda, złote dziecko Domów Szlacheckich, mistrzyni finty.
Z Vivienne były trzy problemy. Po pierwsze, była lepiej urodzona i trudności sprawiało samo zaaranżowanie spotkania. Po drugie, jej Dom był równie mocno związany z Imperium co Mecetti - wykorzystanie sojusznika nie wchodziło w grę, a nierozsądne posunięcie mogło mieć katastrofalne skutki. Wreszcie po trzecie, Vivienne uczestniczyła wyłącznie w legalnych pojedynkach.
Virgila zżerały ambicja oraz niemoc, całymi dniami rzucał się w furii, nie mogąc udowodnić swoich (jak wierzył) lepszych umiejętności. A rozwiązanie przyszło samo. Oto na bankiecie Domu Pelagia nieostrożnie potrącił służącego, służący wpadł na baronównę, która straciła równowagę. Z pomocą przyszedł jej niezgrabny Herglic z Domu Calipsa, wywróciwszy tym samym stół, z którego wystrzelił dzban wina. Dzban wylądował na głowie rodu Melantha.
Wysoki Lord otarł wąsy, surowym głosem zapytał, kto jest odpowiedzialny za powstały bajzel. Virgil niemal podskoczył radośnie, przyznając się do wszystkiego na sali, nawet do mdłości Lady i ciasnych butów przedstawiciela COMPNORu. Szykował się pojedynek.

Dzielny wojak Virgil

W imieniu Lorda Melantha stanęła Vivienne. Okazało się, że jest nie tylko najsłynniejszym szermierzem, ale także najzgrabniejszym tyłkiem w całej gwiezdnej gromadzie. Pojedynek był zażarty, choć krótki. Młody Mecetti dał z siebie wszystko.
I przegrał.
Ośmieszony, raniony świetlistą klingą w twarz, przytomność odzyskał dopiero po kilku dniach. Po przebudzeniu odkrył, że jest beznadziejnie zakochany. Uganiał się więc za Vivienne, zapraszał do pałacu rodzinę Melantha, próbował za wszelką cenę zaimponować wybrance, nie zważając przy tym na nieprzyjemności, jakie go czekały ze strony własnego Domu. Była to naprawdę kiepska historia miłosna na planecie wiecznego zmierzchu.
Arystokratka flirtowała z Virgilem, lecz z czasem opuściła Sektor Tapani, chcąc zrobić karierę w imperialnej flocie. Virgil, jak ostatni idiota, poleciał za nią. Tak oto został pilotem myśliwca.
No prawie. Bez bezpośrednich wpływów Domu Szlacheckiego jego życie całkowicie się zmieniło. Okazało się, że akademia ma w poważaniu przywileje, a Mecetti to kolejne nazwisko na liście. Vivienne była znakomitym pilotem i urodzonym liderem, zaś Virgil nie potrafił dostosować się do dyscypliny, zyskał opinię obiboka oraz idioty, miał zły wpływ na pozostałych kadetów. Mimo wszystko nie można było go usunąć, więc szkoleniowcy się starali, by sam odszedł; prowokowali, dawali ciężkie kary, często poniżali.
Jakby tego było mało, jeden z instruktorów przystawiał się do Vivienne. W końcu akademia osiągnęła cel - Virgil nie wytrzymał presji i zareagował tak, jak każdy rasowy Mecetti - zrobił coś głupiego. Niedbałym machnięciem świetlnego floretu zdjął z ramion głowę rzeczonemu instruktorowi.
Przesłuchanie trwało pięć dni, w trakcie których miał wrażenie, że minęło pięćdziesiąt lat. Został doprowadzony do skrajnego wyczerpania organizmu, faszerowano go serum prawdomówności, wypytywano o rzeczy, o których nigdy nie słyszał, bito, torturowano psychicznie i fizycznie. Od tamtej pory ma siwe włosy i nie przepada za Imperium.
Gdy go wypuszczono, sam postanowił odejść. Właściwie nie tak od razu, wcześniej spędził miesiąc w szpitalu. Vivienne poszła dalej, trafiła do szkoły oficerskiej. Ponoć zrobiła zawrotną karierę. Nigdy nawet nie próbowała się z nim skontaktować.
Ale kogo to obchodziło? Już nie Virgila. Na pocieszenie zaśpiewało mu czterysta miliardów gwiazd.

Łowca mitów

Poczuł w sobie ducha odkrywcy. A może tylko wstydził się wrócić do rodziny, tym bardziej, że prawdopodobnie nie wszyscy by się na jego widok ucieszyli. Jakkolwiek nie wyglądała prawda, raźno ruszył w bezkresną czerń. Jak to się mawia: autostopem przez Galaktykę.
Usłyszał o jednym z cudów galaktyki, statui Xima Despoty, największego tyrana w dziejach. Odwiedziwszy po drodze zdecydowanie więcej światów, niż było to konieczne, dotarł na planetę Deservo. Tam odkrył, że z jest turystą spóźnionym o 10 000 lat.
Nie tracąc entuzjazmu, pogonił do dziwacznej mgławicy, spontanicznego fenomenu w Środkowej Rubieży. Leczenie z efektów promieniowania trwało wiele tygodni.
Wreszcie kupił gwiezdną mapę pozwalającą na bezpieczne podróże po Dzikiej Przestrzeni. Rozbił się po pierwszym skoku na wulkanicznej planecie i nim przybyła pomoc na nadprzestrzenne wezwanie SOS, zdążył nadrobić zaległości z zakresu fizjografii skał. Dowiedział się nawet, które są w miarę jadalne.
Ostatnią próbą naiwności była historia o gwiezdnych smokach...
- Nie jesteś gwiezdnym smokiem, prawda?
- Nie, nie jestem. Nazywam się Raas-Abd-Loon. Zwróć uwagę na akcent. Gwiezdne smoki to Duinuogwuiny. Wątpię, czy jakiegoś spotkasz.
- Ale wyglądasz całkiem jak smok z archiwów.
- Po pierwsze, jest ciemno. Po drugie, no i co z tego? Ty masz laserowy miecz, choć nie jesteś Rycerzem ze Starej Republiki, a ta mała twi’lekańska schutta nie jest księżniczką, choć tak na nią wołał poprzedni właściciel. Ale i tak będzie wrzeszczeć, ty i tak będziesz próbował mnie powstrzymać, a ja i tak chcę ją zeżreć. Jeśli sprawi ci to przyjemność, możemy poudawać, że jestem smokiem. W końcu to twoje ostatnie chwile. Tylko nie licz na szczęśliwe zakończenie. Nasza wersja bajki będzie z tych brzydkich i realistycznych.
- Właściwie nic mnie nie obchodzi, co się z nią stanie.
- Pozwolisz zatem...

***


- Skończyłem. Kto by pomyślał, że w zwykłej niewolnicy będzie tyle protein? No więc? Nie uciekłeś, toteż wnioskuję, że chcesz być następny. Mamy jednak poważny dysonans. Już się najadłem, a nie lubię marnotrawstwa. Pozostaje układ. Opowiesz mi, jak teraz wygląda Galaktyka, a ja daruję ci życie. Zapewne właśnie tak robią smoki. Słuchanie opowieści jest dobre na trawienie.
- Nic z tego.
- Arogancki z ciebie drań.
- Tak mówią.
- Nie zależy ci na życiu?
- Zależy. Właśnie dlatego przypiąłem do pasa twojego obiadu termodetonator. W ręku trzymam zapalnik.
- To by wyjaśniało metalowy posmak... Coś za jeden? Jakiś białowłosy łowca potworów?
- Chyba nieco się zapędziłeś z bajkową konwencją. Jestem zwykłym, ciekawym Galaktyki podróżnikiem. Chciałbym cię dokładnie obejrzeć. Nie wykonuj gwałtownych ruchów, to ograniczę się do zewnętrznej perspektywy.
- Nie krępuj się.
- Panie Raasie-Abd-Loonie, strasznie spasiony z pana skurwiel.
- Co mogę rzec, dobrobyt. I przemiana materii. No i brak ruchu. Siedzę tu już pewnie ze ćwierć wieku.
- A co robiłeś wcześniej?
- Pracowałem w gwiezdnej stoczni. Łatałem kadłuby niszczycieli. Dużo z tym było roboty. No wiesz, Imperium miało kompleks na punkcie wielkości okrętów. A teraz nawet nie wiem, czy Imperium jeszcze istnieje. Miałeś mi opowiedzieć o Galaktyce.
- Mam lepszy pomysł. Pokażę ci ją.

Książę i Smok

Mecetti zwerbował do drużyny Kadri’Ra zwącego się dumnie Raasem-Abd-Loonem, a będącego do tego czasu na jednej z planet pod kontrolą Huttów swoistym odpowiednikiem Sarlacca. W duecie spróbowali swych sił jako Łowcy Nagród. Nie mogli pracować na zlecenie imperialne, więc powiązali się z półświatkiem. Virgil wyrobił licencję w gildii, teraz wystarczyło już tylko zgarnąć grube kredyty. Teoretycznie, jak sami wierzyli, mieli predyspozycje do zostania łowcami wszech czasów.
Teoria nie pokryła się z praktyką. Przylgnęła do nich etykieta nierzetelnych, pyskatych i dość nieprzewidywalnych. Raas-Abd-Loon był istotą oderwaną od rzeczywistości i nie mógł pojąć systemu krótkożyjących, a już na pewno nie miał zamiaru stosować się do jakichkolwiek ich zasad. Potrafił odmówić działania z kaprysu i nie było siły, która by go do czegokolwiek przymusiła. O ile wygadany Virgil podobał się Huttom, Kadri’Ra był przez nich znienawidzony. Raas-Abd-Loon uważał, że są po prostu zazdrośni, ponieważ umiał być od nich bardziej obleśny. I tak oto: parokrotnie zwymiotował zwłoki ofiary na zleceniodawcę jako dowód wykonanej pracy; odwróconą wersję takiego pokazu zastosował w prywatnej loży Hutta Zordo; zabijał, gdy chciano kogoś żywcem; wyrywał kończyny tym, którzy mieli być w znośnym stanie.
Te nieliczne sytuacje, które doprowadziły do profesjonalnych łowów, były owocne. Większość jednak kończyła się nie tylko brakiem zarobku, ale także zadłużeniem i nowymi wrogami.

Boso, ale z hipernapędem

Współpraca wreszcie dobiegła końca. Raas-Abd-Loon źle zrozumiał zwrot twarde negocjacje i zeżarł skąpego zleceniodawcę. Pech chciał, że tym zleceniodawcą był kuzyn jednego z Vigo Czarnego Słońca. Po zgubieniu szeregu pościgów Mecetti ogłosił definitywny koniec duetu. Obrażony gad zaciągnął się do pracy w stoczni. Od tej pory każdy miał sobie radzić sam.
Dla Virgila był to najbardziej paskudny okres w życiorysie. Imał się wszystkiego, co budzi powszechny wstręt nawet wśród szumowin. Współpracował z trandoszańskimi łowcami niewolników; a sceny, których wówczas był świadkiem, na zawsze zapadły mu w pamięć. Na Tatooine napadł z przypadkową szajką na bezbronnych Jawów. By obrabować piaskoczołg, brutalnie wyrżnięto cały klan. A później Mecetti wydał szajkę na pastwę Huttów. Śmiejąc się do rozpuku, patrzył, jak towarzysze kończą żywot w męczarniach. Jeszcze później to jego oszukano, musiał uciekać, zaszczuty jak zwierzę.
Choć często wracał myślami do Sektora Tapani, tak naprawdę nawet w najtrudniejszych chwilach czuł się bardziej wolny niż w poprzednim wcieleniu. Przynajmniej do czasu, gdy zdarzył się mały wypadek. Bywają takie dni, które żadną miarą nie mogą zostać nazwane udanymi...
Lista wykroczeń nabytych według imperialnego wymiaru sprawiedliwości w czasie dwóch kwadransów (w kolejności):

- Hazard
- Opór przy aresztowaniu oraz brak wymaganych dokumentów
- Próba łapówkarstwa
- Obraza imperialnego oficera
- Obraza Moffa sektora
- Obraza imperatora
- Obraza rodziny imperatora
- Napad na imperialnego oficera
- Kradzież pojazdu repulsorowego
- Prowadzenie pojazdu pod wpływem środków odurzających
- Zniszczenie mienia publicznego
- Umyślne spowodowanie wypadku pojazdem repulsorowym
- Posiadanie nielegalnej broni
- Zamordowanie imperialnego oficera
- Nieautoryzowany wgląd do danych w imperialnym banku pamięci

Biuro Obsługi Statków i Spedytorów

Virgil zdawał sobie sprawę, że nie można pozostawać bezkarnym w nieskończoność. Trzeba mieć za sobą kogoś silnego, ponieważ posiadanie samych wrogów to jak prosta droga w nadświetlnej do zderzenia się z cieniem masy czarnej dziury. Czym innym były małe porachunki z przestępcami, a czym innym wyrok śmierci w Imperium. Spróbował więc od nowa.
Zgłosił się do Biura Obsługi Statków i Spedytorów, słynnego BoSS, antycznej organizacji o wielkich wpływach. Niewolnicza praca przez dwa lata w zamian za wyzerowanie kartoteki w Imperium.
BoSS się zgodziło, Virgil dostał drugą szansę. I ją również zmarnował.
Początkowo starał się być uczciwym kontrolerem. Wykonywał obowiązki sumiennie, zrezygnował z używek, był wręcz nadgorliwym, upierdliwym formalistą. Następnie doszedł do wniosku, że mała łapówka nikomu nie zaszkodzi. Nim się obejrzał, siedział po uszy w korupcji, wdał się w układy, wrócił do kontaktów z Huttami, bezczelnie nadużywał władzy. Sięgał ambicjami aż do stworzenia własnego, przestępczego imperium. Kupił doskonały statek, żył rozrzutnie, afiszował się ze swoją działalnością. Naturalnym biegiem rzeczy wpadł.
Na potężną ironię zakrawa fakt, że tam, gdzie nie poradziło sobie Imperium, gdzie polegli mafiozi i łowcy nagród; biurokraci nie mieli najmniejszych problemów. W roku sześćdziesiątym siódmym po bitwie o Yavin Virgila Mecettiego zamknięto w zakładzie karnym za podatki.
- Tak.
- Hę?
- Na lądowisku zapytałeś, czy zmądrzałem. Odpowiedź brzmi: tak. Zastanawia mnie coś... Dlaczego mnie wyciągnąłeś?
- Są różne formy więzienia, Virgilu. Jedne to jamy na zapomnianych planetach, inne ze strażnikami.
- Dobra, panie filozofie, skąd wytrzasnąłeś kasę na kaucję?
- Ukradłem.
- To musiało być coś bardzo wartościowego.
- Oj tak, było.
- Nie wiem, jakim trzeba być idiotą, by dać się okraść pięciometrowemu robalowi, ale mniejsza. Jak powiedziałeś, jesteśmy kwita. Lećmy na Nar Shaddaa. Zostawiłem tam statek.
- Nie ma go na Nar Shaddaa.
- Co?! Gdzie jest Gwiazdowrzask?
- Jak by to najprościej wytłumaczyć idiocie...

Wracamy do interesu

Virgil siedział w więzieniu zaledwie rok. Znikąd zjawił się jego dawny kompan, Raas-Abd-Loon i wpłacił kaucję, której wysokości lepiej nawet nie przytaczać. Razem ponownie wyruszyli w Galaktykę, Kadri'ra kierowany ciekawością, a Mecetti chcąc zrealizować plan kryminalnego imperium. Postanowili zacząć małymi krokami, uzbierać środki, odnowić kontakty, może spłacić stare długi...
Na dobry początek zaciągnęli się do piratów pod przywództwem kapitana Quade'a. Raas-Abd-Loon został pokładowym mechanikiem, zaś Virgil oficerem broni, a zaraz potem - zastępcą kapitana.

Garść informacji:

- Po czasie spędzonym na ognistej planecie bez odpowiedniej ochrony Virgil nabawił się zaburzeń ciepłoty ciała. Jego ośrodek termoregulacji jest przestawiony o kilka standardowych stopni do góry. Stale jest mu zimno i aby uniknąć komplikacji oraz dyskomfortu, musi się bardzo grubo odziewać. Doraźnym rozwiązaniem problemu jest korzystanie z termoochronnego kombinezonu. Niestety gadżet ten nie wpływa na psychikę - choć fizycznie jest bezpieczny, Virgil i tak ubiera się jak najcieplej.
- Ograniczenie w diecie wprowadził za sprawą dywagacji z Kadri'Ra. Gad uważał, że ludzie, będący ssakami, w nieświadomości popełniają barbarzyński proceder pożerania mięsa innych ssaków, czego cywilizowane gady się nie dopuszczają i tym samym są bardziej oświecone. Sprawa jest tym bardziej skomplikowana, że w wielkiej galaktyce niekiedy trudno ocenić, jakie stworzenie jest inteligentne, a jakie nie. Tym samym jedzenie istot ze swojego drzewka taksonomicznego to ryzyko, że pożre się genetycznego kuzyna. A to już prawie kanibalizm. Virgil ma zatem uczciwą zasadę: jada (oczywiście nie w stanie surowym) mięso gadów, ptaków, owady i wszystko, co nie jest ssakami, niezależnie od tego, czy jest to inteligentne czy nie. Nie czuje się wszak upoważniony, by dokonywać podobnych sądów, zarazem ma czyste sumienie. Absolutnie nie znaczy to, że lubuje się jedzeniu istot inteligentnych. Raczej - gdy dostanie coś na stół w podrzędnej kantynie, a dobrze to smakuje, nie zadaje niewygodnych pytań.
- Statkiem Virgila był Gwiazdowrzask - nubiański prototypowy bombowiec Scurrg H-6. Prawdziwy unikat.
- Nie cierpi Wookiech. Denerwuje go jęczący język tych stworzeń, wygląd, wszystko. Pogląd wyraża poprzez prowokacyjne noszenie ich futra.
- Posiada starą, lecz nadal aktualną licencję łowcy nagród. Dlatego wielu piratów patrzy na niego podejrzliwie...
Image

Postacie archiwalne:
Image
Image
Tau z Lakonów - stoczniowiec, infant Fondoru
Sate Nova (ERG 1212) - imperialny gwardzista
Asa-Lung - zmiennokształtny
Korjak z Malastare - Feeorin, windykator Czarnego Słońca
Awatar użytkownika
Tzim A'Utapau
Gracz
 
Posty: 1589
Rejestracja: 4 Lis 2010, o 20:34

Re: Virgil Mecetti

Postprzez Mistrz Gry » 26 Paź 2013, o 21:40

Zginął w 70 ABY w czasie publicznej egzekucji na Arenie Gladiatorów na stacji Zordo's Haven. By przynieść mu wieczną hańbę, wykastrowanego przez mynocki, nabito go na pal.
Awatar użytkownika
Mistrz Gry
Mistrz Gry
 
Posty: 6994
Rejestracja: 3 Maj 2010, o 19:02


Wróć do R.I.P.

cron