Kiedy Borenaux wypadł z windy i wziął się na poważnie do roboty, Tresta obstawił tyły i wspomagał kolegę zdawkowo wypluwanymi z DC-15 jaskrawymi pociskami. Poczuł się jednak, jakby w tym przedstawieniu wypchnięto go na drugi, ba, trzeci plan, jakby kazano mu grać drzewo schowane w gęstwinie krzaków, albo anonimowego nerfa w stadzie... no, nerfów. Garstka obecnych w okolicy schizmowców koncentrowała ostrzał tylko i tylko na Clarku, w efekcie czego trzymany przezeń zezwłok powoli rozlatywał się na zwęglone kawałki i nieuprzejmie pozostawili kapitana Zefira samemu sobie. Komandosi musieli co prawda trochę spanikować, gdy zobaczyli, jak milczący kat w zbryzganej posoką masce rozwala ich kolegę, a później łomocze niebieską śmiercią na lewo i prawo, ale jednak trzeba grać fair i próbować zabić wszystkich po równo.
Draby ewentualnie odzyskały stracony na krótko rezon i zrozumiały wreszcie, że mają tak właściwie dwa cele do odstrzelenia. Renno szybko znalazł się więc przy drzwiach do oszklonej salki po prawej i kopniakiem otworzył jej nędzne podwoje, celem znalezienia innej kryjówki. Prześwitujące ściany pękały na niemal niedostrzegalne drobiny, zatrzymując bolty przeznaczone specjalnie dla zaszczutego Pikiniera. On sam wcale nie próżnował w obliczu zagrożenia. Urządził sobie nawet prowizoryczną osłonę z przewróconego blatu do sekcji zwłok, gwiżdżąc na wiązki energii błyskające nad czaszką. Szybko zabrał się też do przeklepywania kieszeni w nadziei na znalezienie bardzo potrzebnego granatu, ale w końcu przestał, zatrzymawszy wzrok na niepozornej srebrnej puszce, toczącej się nieśpiesznie ku jego prawej nodze.
"Nie wstrząsać".
Złapał pojemnik, wstrząsnął nim najgwałtowniej jak potrafił, wychylił się śmiało zza osłony i cisnął niezidentyfikowanym obiektem w kierunku, z którego raczyli go seriami schizmowcy. Nie był pewien, jaki będzie efekt, ale jak zwykle obstawiał eksplozję.
Rozległ się dziwny, miękki, może lekko syczący dźwięk. Bezzapachowy, bezbarwny kwas wytrysnął głębiej w korytarzu, z którego chwilę później wybiegło trzech obrzydliwie poparzonych twardzieli. Ich ciała zaczęły się... rozsmarowywać, zlewać w jedno z rozpuszczającym się materiałem ich uniformów. Pac, pac, pac, padali na kolana i twarze. Nie zdążyli nawet zawyć. Straszne rzeczy trzymano w laboratoriach.
Odniósłszy tryumf, Renno dumnie wstał, zerwał naramiennik, na który wyciekło kilka kropel żrącej cieczy i dołączył do Borenauxa.
- Trzy do jednego, Clarkie. Dobra, idzie...
Nielichy strzał w pierś zatoczył zaskoczonego najemnika na ścianę, w którą rąbnął z trzaskiem pancerza. Porządna tarcza osobista znacznie złagodziła konsekwencje oberwania w tak kretyński sposób, ale nie dała rady ukoić urażonej dumy.
- ...my dalej. Brudne łajzy i siostrojebcy, skurrrrwy... - warczał, mijając Clarka.